Litwinowie w sporcie zakochani
Jakkolwiek pretensjonalnie by to nie brzmiało, prawda jest taka, że w rodzinie Litwinów miłość do sportu to obowiązek. Oczywiście nikt nikogo nie zmusza, ale wzorce zachowania, modele, standardy, przyzwyczajenia, rytuały – to wszystko jest zbudowane na sporcie, i to co najmniej od trzech pokoleń. Sięgać głębiej w sportową historię tej rodziny aż strach, bo energia rozpiera ich już w obecnym składzie. A jeśli dodamy do tego siłę przodków – rozniosą wszystkich na swojej drodze!
– Powiem tak: jakbyśmy stanęli we czwórkę na parkiecie, syn na przyjęciu, wnuczka Ewelina, wnuk Maciej i ja, tobyśmy sobie dali radę z sześcioma zawodnikami bez specjalnego problemu. Słowo daję – mówi Stanisław Litwin, wieloletni szef Małopolskiego Związku Piłki Siatkowej i głowa rodziny. Jego syn Jacek, przez długie lata trener WKS Wawel Kraków, twardo stąpa po ziemi: – Nie byłbym aż taki pewny, ale powalczylibyśmy dzielnie. Bo duch rywalizacji i zaciętość mamy w genach.
Dlatego rodzinne rozgrywki, nawet spontaniczne, to u nich norma. Ileż czasu potrzeba na rozwieszenie siatki? Słupki stoją przecież przy domu.
Temperamentu Litwinowie mają z nadwyżką, według algorytmu: im starszy Litwin, tym większy temperament.
Stanisław jestem, pochodzę z Mielca, imieniny obchodzę w maju. Z siatkówką w naszej rodzinie zaczęło się tak…
– Mój ojciec miał pięciu synów i czterech z nich grało w siatkówkę! – chwali się Stanisław Litwin.
Za najbardziej utalentowanego uznają zgodnie Jana – najstarszego brata Stanisława. Kawał chłopa. Wysoki, jak zresztą wszyscy Litwinowie, umięśniony, z olbrzymimi rękoma. Urodzony do gry w siatkówkę. Wybrał życie księdza, lecz piłkę i siatkę zawsze miał pod ręką. Organizował (i to nie raz) w swoich parafiach zawody, turnieje, rozgrywki. Sam oczywiście także grał. Ze Stanisławem byli bardzo do siebie podobni. – Ileż razy jakaś miła parafianka zwracała się do mnie, myśląc, że to brat. Albo jak graliśmy razem, to słyszałem: ale ten ksiądz ładnie gra – wspomina młodszy brat z uśmiechem.
Ksiądz Jan był uwielbiany przez ludzi za swoją spontaniczność, bezpośredniość, ale też aktywność. Od czterech lat nie żyje, jednak w Internecie wciąż można znaleźć sporo ciekawych informacji, choćby tę, że brał udział w ogólnopolskiej akcji „Cała Polska czyta dzieciom”.
Gdy się ma takiego brata, nie sposób go nie naśladować.
Stanisław, niewiele niższy od Jana, sport pokochał jako kilkuletni chłopiec. Już w podstawówce był człowiekiem orkiestrą. Jakby miał jakieś baterie ukryte w ciele: biegał, skakał, grał w piłkę nożną, rzucał kulą i dyskiem, podnosił sztangi. Niemniej to siatkówka była królową jego życia.
– Pozostałe dyscypliny traktowałem jak uzupełnienie – precyzuje Stanisław.
A to uzupełnienie, kiedy Staś miał 14–18 lat, wyglądało mniej więcej tak (na wszelki wypadek usiądźcie): szkoła, obiad, trening, niemal codziennie inny, ale zawsze kończący się siatkówką. W środę na przykład najpierw przerzucał w sali 14 ton ciężarów, a potem na godz. 21.00 jeszcze pędził na siatkę. Mało? Stanisław nie widzi sensu w roztrząsaniu tego, tym bardziej nie życzy sobie, by go podziwiać.
– Sport to była moja pasja, uwielbiałem tak spędzać czas, nie umiałem nawet inaczej – zaznacza.
Zresztą teraz też nie usiedzi na miejscu. Jeśli czuje deficyt codziennej aktywności, chwyta za kosiarkę.
– Koszę jak opętany, taka rozrywka seniora-sportowca. Obowiązków nie zaniedbuję, trawnik ma być jak na stadionie Wembley, i jest! – śmieje się.
Stanisław Litwin zawsze był pracusiem. Zaczynał od niezliczonych treningów i dyscyplin. Potem skończył Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Chemicznych, studiował również na Akademii Wychowania Fizycznego. Życie wojskowego nosiło go po poligonach w różnych zakątkach Polski.
– Uwielbiałem ten czas. Zawsze kończyłem szkołę wcześniej niż koledzy, bo jechałem z tatą na poligon. A tam się działo! Sport od rana do wieczora. W takich okolicznościach nie było szans, by nie pokochać siatki – opowiada syn Stanisława, Jacek.
Stanisław Litwin nie ma wątpliwości, że sport ukształtował i jego samego, i dzieci.
– Sport nauczył mnie obowiązkowości i dyscypliny. Powiem szczerze: zawdzięczam mu wszystkie sukcesy życiowe. Jestem przekonany, że jestem lepszy, mądrzejszy, zdrowszy, bo po nauce czy pracy goniłem na halę, a nie, jak wielu innych, do kasyna garnizonowego – kwituje.
Ojciec i syn
Był taki okres, gdy Stanisław i Jacek pracowali razem, trenując zawodników WKS Wawel Kraków. W domu krzykom i sporom czasem nie było końca, ale na parkiecie cicho sza: poprawne relacje, szacunek, sprawy wątpliwe zostawione na wieczór.
– Mogliśmy na siebie liczyć i to jest najważniejsze – podkreślają obaj.
Jacek Litwin wkroczył na ścieżkę sportową zupełnie naturalnie. Nie pamięta, aby miał rozterki, gdzie i co studiować. Jest absolwentem AWF, przez wiele lat trenował zawodników z Wawelu Kraków, później opiekował się siatkarzami AZS AGH Kraków. Historia zespołu męskiego AZS AGH Kraków rozpoczęła się w roku 2013, kiedy awans do I ligi wywalczyła drużyna siatkarzy wywodząca się z Wawelu Kraków. Do rozgrywek przystąpiła już w nowych barwach i nowej rzeczywistości organizacyjnej, jako AGH 100RK Kraków.
– Byłem nie tylko trenerem. Szukałem też sponsorów, pieniędzy, rozwiązywałem wszystkie możliwe problemy klubowe. Kochałem tę pracę i, podobnie jak tata, w domu wyłącznie spałem – wspomina Jacek.
Z trenerką na razie się pożegnał. Teraz prowadzi zajęcia na AGH, opiekuje się siatkarkami AZS AGH i jest trenerem siatkówki plażowej, sędziuje mecze PLUS LIGI siatkówki i… spędza aktywnie czas z rodziną. Narty, kajaki i (oczywiście) siatkówka.
Kobiety Litwinów
Pewnie się domyślacie, że zgrany tandem Litwinów w tej historii byłby mało wart, gdyby nie kobiety w ich życiu. Pan Stanisław ma tak bojową małżonkę Barbarę, że nawet niektórzy sędziowie siatkarscy się jej bali. A wszystko przez sensację, którą pani Basia wywołała podczas jednego z meczów.
– Staszek grał, a ja kibicowałam. Sędzia zachowywał się wręcz idiotycznie. Nie wytrzymałam: podeszłam do słupka, na którym siedział, i popchnęłam go, coś nawoływałam, by się opamiętał. Nie sądzę, że aż tak mocno popchnęłam ten słup, ale sekundę później sędzia wylądował na parkiecie. Okazało się, że wszystkie jego decyzje były pozbawione sensu dlatego, że był pijany! I spadł ze słupka też dlatego, że nie był w stanie się na nim utrzymać – wspomina pani Basia.
– Aż gazety rozpisywały się o tym wydarzeniu – śmieje się Stanisław.
Barbara Litwin najpierw kibicowała wiernie mężowi, potem dzieciom: Jackowi i Małgorzacie, a teraz trzyma kciuki za ukochanych wnuków.
Ewa Litwin, żona Jacka, synowa Stanisława i Barbary, poznała męża na studiach. Dzisiaj uczy WF-u w szkole im. Świętej Rodziny w Krakowie. Jest absolwentką Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. Tamte czasy wspomina z olbrzymią nostalgią. Medale, dyplomy, zdjęcia – dowody sportowego dzieciństwa i wczesnej młodości pieczołowicie przechowuje na półkach, w szufladach, albumach.
Zawsze lubiła biegać.
– Ale na nogach – uściśla. – Gdy byłam uczennicą siódmej klasy, trenerzy namówili mnie, by przekształcić się w biegaczkę narciarską. Spodobało mi się! Chociaż uważam, że sportowcom 20–30 lat temu było ciężko. Kto wtedy słyszał o masażach, regeneracji, odnowie biologicznej? Lecz mimo to nie szczędziliśmy sił, parliśmy do przodu – wspomina Ewa.
Jako absolwentka Szkoły Mistrzostwa Sportowego nie musiała zdawać egzaminów wstępnych na AWF. Kiedy rozpoczął się pierwszy rok studiów, okazało się, że nie umie pływać. Ale jako że sportowiec z niej był już profesjonalny, podeszła do sprawy racjonalnie: codziennie przed zajęciami na uczelni jeździła na basen i uczyła się różnych stylów. Dla chętnego nic trudnego. Nauczyła się, techniki opanowała, egzamin zdała. Waleczna i zdeterminowana. Inaczej być nie mogło!
W genach wnuków również płynie sportowa krew
Zebrać Litwinów w jednym miejscu to rzecz wręcz niemożliwa. Jeden trenuje, drugi sędziuje, trzeci sam startuje, czwarty kibicuje… Wszyscy w rozjazdach po całej Polsce. Gdy rozmawiamy ze starszymi Litwinami (i oczywiście oglądamy mecz), młodszy Litwin – Maciek, student AGH, syn Jacka i Ewy, wnuk Stanisława i Barbary, biega w ogródku, skacze, rozciąga się.
– Syn właśnie ćwiczy – wyjaśnia Jacek.
Maciej zapowiadał się na zdolnego koszykarza, rozpisywano się o nim nawet w prasie lokalnej, gdy był jeszcze w podstawówce. Niestety, poważna kontuzja pokrzyżowała jego plany sportowe. Z profesjonalnego sportu zatem zrezygnował, ale z aktywności fizycznej – bynajmniej!
Uwierzcie na słowo, w tej rodzinie nie sposób być niewysportowanym. W domu Litwinów panuje duch sportu, tak jakby mieli inne powietrze – aktywne, pełne energii, entuzjazmu. Nie można usiedzieć w miejscu, od razu chce się wciągnąć powietrze pełną piersią i… biec. Dzieci Jacka i Ewy oddychają tym samym powietrzem co ich rodzice czy dziadkowie, więc sportowy tryb życia prowadzili od małego.
Córka Ewy i Jacka, Ewelina, przeszła całą karierę sportową jako siatkarka, od młodziczki do seniorki. Będąc już w gimnazjum, grała w II lidze i w grupach młodzieżowych.
– Postawiła jednak na naukę, skończyła medycynę i mamy nadzieję, że będzie dobrym pediatrą. 11 miesięcy temu urodziła syna, oczywiście imię dostał po pradziadku: Stanisław! – opowiada z dumą Jacek. A Stanisław wyjawia kolejny powód do dumy:
– W naszej rodzinie mamy jeszcze jednego wytrawnego sportowca: Kubę.
Chodzi o Jakuba Stanka, studenta Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, wnuka Stanisława i Barbary, syna ich starszej córki Małgorzaty i Jarosława Stanka. Kuba biegał od najmłodszych lat. Niemniej już jako zaledwie kilkulatka charakteryzowały go wyjątkowa zawziętość i wewnętrzna motywacja. To wojownik jakich mało.
– Pamiętam, jak wystartował w jakimś biegu. Wszyscy rywale byli starsi od niego. Nie zraził się. Wargi miał sine na finiszu, ale pruł do przodu co sił – wspomina babcia.
Od niedawna życie Jakuba zdominowały kajaki. Każdą wolną chwilę spędza nad wodą – i jakoś nikt nie ma wątpliwości, że największe sukcesy dopiero przed nim.