Pływanie, spacer, rower – serce ci za nie podziękuje
Rozmowa z dr. hab. n. med. Januszem Konstantym-Kalandykiem, kardiochirurgiem z Krakowskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II.
Główną przyczyną zgonów w Polsce są choroby sercowo-naczyniowe. Zawały, udary, miażdżyca i choroba niedokrwienna serca zabijają częściej niż nowotwory. Czy ruch może spowolnić ten trend?
Oczywiście, że tak. U podłoża większości z tych chorób leży rozwój blaszki miażdżycowej. U niektórych miażdżyca rozwija się szybciej, u innych wolniej – mają na to wpływ predyspozycje genetyczne. Ale drugim czynnikiem są uwarunkowania środowiskowe. Miażdżyca częściej rozwija się na uszkodzonych śródbłonkach, przy wyższym ciśnieniu, a nadciśnienie to często wynik otyłości. Ruch, który jej przeciwdziała, będzie zatem zmniejszał ryzyko wystąpienia miażdżycy. Pływanie, spacerowanie, jazda na rowerze mają wspaniałe właściwości. To sposób na wewnętrzną regulację ciśnienia. Jeśli człowiek ćwiczy, jest w dobrej formie, nie ma nadwagi, to ma mniejsze problemy ze zdrowiem. Nie mówię o sportach ekstremalnych, tylko o umiarkowanym, codziennym wysiłku. Nasz organizm ma określone zapotrzebowanie energetyczne. W zależności od tego, co robimy w ciągu dnia, jaką pracę wykonujemy, powinniśmy dostarczyć mu tyle energii, ile jesteśmy w stanie zużyć. Wszystko powyżej będzie magazynowane w postaci tłuszczu. Aktywność fizyczna przywraca równowagę, właściwy bilans. Ruszając się, ćwicząc, minimalizujemy wpływ środowiska na rozwój miażdżycy. Genetyki nie zmienimy, ale to jedno możemy zrobić.
Ruch przeciwdziała również zawałowi serca?
Serce, które w romantycznym spojrzeniu jest siedliskiem uczuć, z anatomicznego punktu widzenia jest po prostu mięśniem. I jak każdy mięsień powinno być regularnie ćwiczone. Gdy wykonujemy jakąś aktywność fizyczną, np. biegamy, zwiększamy przepływ krwi do nóg, lecz automatycznie zwiększa się też przepływ krwi przez serce. U człowieka trenującego regularnie serce jest w lepszej formie, bo jest lepiej ukrwione. Nawet jeśli dojdzie do zawału, to ewentualne negatywne skutki w postaci uszkodzenia mięśnia sercowego będą mniejsze.
Dzięki regularnej aktywności fizycznej możemy także zredukować poziom cholesterolu, co redukuje ryzyko wystąpienia zmian miażdżycowych prowadzących do zawału czy udaru. Poza tym większa aktywność przyspiesza metabolizm, więc odkłada się mniej tłuszczu.
Jak szybko możemy wrócić do aktywności fizycznej po zawale?
Zazwyczaj pacjent po zawale od razu jest przenoszony na rehabilitację, lecz jej rodzaj i intensywność są dostosowane do jego potrzeb i możliwości. Niektórzy mają bardzo mocno uszkodzony mięsień sercowy, inni mieli więcej szczęścia i zawał nie spowodował takiego spustoszenia. Trzeba dobrać rodzaj wysiłku do danego pacjenta: jego wieku, rozległości zawału, stopnia uszkodzenia mięśnia sercowego. Ten pierwszy okres musi być wyważony i należy wówczas rygorystycznie przestrzegać zasad. Założenie jest jednak takie, by pacjenta w miarę szybko aktywować, bo ruch ma znaczenie również w prewencji wystąpienia kolejnego zawału. Dobrze prowadzona rehabilitacja i rozsądnie wprowadzany wysiłek sprawiają, że przywrócenie prawidłowych funkcji mięśnia sercowego jest dużo szybsze.
Czy arytmia lub rozrusznik serca są przeciwwskazaniem do ruchu?
Arytmia na pewno tak. W pierwszej kolejności powinna być zdiagnozowana, leczona i kontrolowana. Nie może być tak, że pacjent z zaburzeniami rytmu serca samodzielnie zwiększa wysiłek, bo może dojść do zatrzymania krążenia. Każda przyspieszona akcja serca nasila te problemy. Zasadniczo zaburzenia rytmu serca są wrogie aktywności fizycznej i dopóki się ich nie wyleczy, nie powinno się podejmować dużego wysiłku.
Jeśli chodzi o rozrusznik, to sprawa jest indywidualna i tutaj już opierałbym się na opinii konkretnego lekarza kardiologa, który nas zbada i odpowie na to pytanie. Sam rozrusznik nie stanowi przeciwwskazania do ruchu: pacjenci ćwiczą, chodzą na rehabilitację – ale to wszystko odbywa się pod kontrolą.
Jaki rodzaj ćwiczeń jest dla naszego serca optymalny?
Każdy wysiłek w granicach rozsądku, powodujący, że jesteśmy zmęczeni, lecz nie wykończeni, jest zdrowy. Jeśli ktoś lubi szybko spacerować, może spacerować. Jak ktoś woli rower, może jeździć. Chodzi o to, by serce było zmuszane do intensywniejszej pracy. Niemniej nie wolno popadać w skrajności. Maraton to wysiłek ekstremalny, na granicy wydolności fizycznej. Jeśli ktoś jest zdrowy, czuje się na siłach, to proszę bardzo. Przestrzegam jednak przed hurraoptymizmem – nie da się wstać z kanapy i przebiec maratonu. Maratończycy biegają dziennie po 5, 10, 15 km przez pół roku, żeby się przygotować. Nie chodzi o to, żeby organizm zbliżył się do swojego maksimum. Dla serca lepszy będzie wysiłek długotrwały, ale mniej intensywny.
Kiedy sport może zaszkodzić sercu?
Największe ryzyko niesie właśnie wysiłek na granicy wydolności, taki jak maraton. Długotrwałemu, bardzo dużemu obciążeniu towarzyszy odwodnienie. Pocimy się, tracimy dużo płynów i elektrolitów, nie uzupełniamy ich, dochodzi zatem do zagęszczenia krwi. Jeśli nie jesteśmy odpowiednio przygotowani, w konsekwencji może dojść do zawału. Podnoszenie ciężarów też nie jest dla serca najlepsze. To nagły duży wysiłek, który może spowodować pęknięcie tętniaka lub aorty. Sporty ekstremalne, w których zbliżamy się do granicy wydolności fizycznej, lepiej zostawić sportowcom – oni zajmują się tym zawodowo, ćwiczą regularnie, przygotowują się do tego. My zacznijmy na początek od mniejszych rzeczy.
Na przykład od wykształcenia dobrych nawyków?
Otóż to. Nie mówię o tym, żeby każdego ranka biegać po 3 km, ale np. zamiast zaparkować auto prawie w biurze, stańmy trochę dalej i przejdźmy się kawałek. Zamiast jechać windą, wyjdźmy po schodach na drugie piętro. Nie podjeżdżajmy do piekarni po bułki, tylko podejdźmy pieszo. Wszyscy mamy zegarki, smartfony, smartwatche, milion urządzeń monitoruje naszą życiową aktywność. Super. I jeżeli mamy już krokomierz, to popatrzmy, ile kroków robimy, ile pięter przechodzimy. Każdego dnia powinniśmy zrobić 10 tys. kroków. Spróbujmy. Ja na dyżurze potrafię przejść 12–14 tys. kroków. Nie mam bieżni, nie biegam, ale chodzę po korytarzach i po schodach.
Wplećmy jakąkolwiek aktywność w naszą codzienną rutynę. Zamiast otworzyć drzwi do ogrodu i powiedzieć: „Azorek, idź pobiegaj”, wstańmy z fotela i przejdźmy się z psem na spacer. Albo chociaż po ogrodzie. Banalne. Zamiast krzyczeć do żony z kanapy: „Kochanie, podaj mi sok z lodówki!”, sami po niego idźmy. Jeśli zaczniemy od takich zwykłych rzeczy, to będzie się nam chciało czegoś więcej. Będziemy czuli, że jesteśmy w formie, mamy siłę, będzie nam zatem łatwiej podjąć większy wysiłek.
Dobrze mieć takie motywatory: psa, z którym trzeba wyjść, krokomierz, który pokaże, ile chodzimy?
Nie wszyscy mają żyłkę sportowca i pragną współzawodnictwa. Jednak na niektórych może to podziałać: będą zwiększali dystanse i rywalizowali sami ze sobą. Dla większości to będzie forma sprawdzenia się – ile dziś przeszedłem, czy ta codzienna aktywność mi wystarcza. Ale prawda jest taka, że wszystko siedzi w głowie. Jeśli nie będziemy mieli ochoty, to ani pies, ani najdroższy zegarek, ani żona wyganiająca nas na spacer nie pomogą ruszyć się z kanapy. Musimy sami chcieć. A żeby chcieć, musimy usiąść, zastanowić się nad tym i w głowie musi nam przeskoczyć klapka: kurczę, powinienem coś ze sobą robić.