Aktywna mama umiejętnie ładuje baterie, aby energii nie zabrakło dla całej rodziny

Może mieć w genach krew ułańską, bo nieustannie łaknie przygód i adrenaliny. Może też mieć korzenie koczowników, którzy nie potrafili na dłużej zostać w jednym miejscu i wciąż byli w drodze. Marta Krypel nieustannie szuka siebie, odkrywa siebie na nowo, smakuje życie w pełni i uczy tego swoją rodzinę. Odhacza kolejne wyzwania na swojej liście przygód: joga, rower, bieganie, narty, chór, teatr, malowanie. Odwagi i sił nabiera w rodzinnej wsi Hamernia na Roztoczu.

Zawsze byłam aktywna, chciałam śpiewać, tańczyć, malować, grać na gitarze i na scenie, szyć, haftować, być harcerką. Każda aktywność pozaszkolna mnie interesowała.

Najpierw wizytówka. Ile pani ma lat, ile dzieci, ile pasji?

Powoli zbliżam się do pięćdziesiątki. Jestem biolożką z wykształcenia, pracuję w centrum krwiodawstwa. Mam syna Michała, 21 lat, i córki: Julkę, lat 20, i Milę, 12. Pasji w moim życiu jest co niemiara. Od czego zaczniemy? Może od lasu? Właśnie obrabiam borówkę. Zebrałam dzisiaj 5 kg! Las ma nie tylko magiczną moc, lecz także praktyczną. Tutaj jest wszystko, czego człowiek potrzebuje. Czasem wyobrażam sobie, że zostaję sama w środku lasu, i wiem, że przeżyję. W lecie zbieram jagody wszelkiej maści i kolorów. Nie ma lepszych przetworów na świecie niż te z owoców leśnych, pełnych najprawdziwszego smaku, nasiąkniętych deszczem, słońcem, słodyczą i goryczką ziemi. Jesienią zaś pełno tu grzybów, które obłędnie pachną i smakują. Suszę, marynuję, obdarowuję nimi koleżanki.

Las to dla pani miejsce mocy?

Tak, bo na Czartowym Polu – rezerwacie przyrody w Hamerni – właściwie spędziłam całe dzieciństwo. Na wagary, spacery, randki, gry terenowe chodziliśmy do miejsca, gdzie są ruiny papierni z XVII w. To była jedna z największych drukarni w Królestwie Polskim, należąca do Ordynacji Zamojskiej. Papiernia korzystała z wartkiego nurtu rzeki Sopot.

Las to doskonałe miejsce na aktywność, a latem i jesienią także na korzystanie z darów natury.
Źródło: archiwum prywatne

Nosiło panią w dzieciństwie?

Bardzo. Zawsze byłam aktywna, chciałam śpiewać, tańczyć, malować, grać na gitarze i na scenie, szyć, haftować, być harcerką. Każda aktywność pozaszkolna mnie interesowała. Jednak Hamernia to mała wieś, rodzice nie mieli możliwości, żeby mnie wozić na wszystkie zajęcia pozalekcyjne. A marzyłam o każdych. Lekcje gry na gitarze nie były możliwe, więc sama sobie zrobiłam instrument. Teraz już rzadziej eksperymentuję, ale kiedyś nie było dnia, abym nie wypróbowała czegoś nowego. Wytwarzałam na przykład sama mydło. Albo próbowałam robić maść z żywokostu, który wzmacnia stawy. Bingo! Mamusi pomogła, przydała się też dzieciom i mężowi. Odkryłam również, że z pokrzywy są wspaniałe koktajle poranne z pomarańczą, może być ona ponadto smakowitym dodatkiem do jajecznicy.

Gotowanie to pasja czy obowiązek mamy trojga dzieci?

Chyba umiem to robić, w każdym razie inni chwalą moją kuchnię. Lubię fantazjować, wymyślać nowe smaki. Miksuję, próbuję, eksperymentuję, ale stawiam na minimalizm. Gotowanie nie może stać się rutyną. Ma to być przyjemność. Wkładam w gotowanie tylko dobrą energię, wtedy nie ma siły, aby coś nie wyszło. A propos lasu: proszę skosztować jagodzianki z borówek zebranych własnoręcznie. Upieczone też własnoręcznie.

Pycha! Co oprócz lasu daje pani energię?

Rower. Bez niego moje życie byłoby beznadziejnie nudne. Rowerem jeżdżę na spacery, do pracy i na koncerty, na jogę i do koleżanek, do lasu i w góry, w mieście i w wiosce. Nie ma znaczenia, czy jest zima, czy lato. Jeśli liczyć czasy dzieciństwa, na pewno mam już tysiące kilometrów w łydkach. Miłość do roweru zaszczepiliśmy też z mężem u dzieci.

Rower jest jedną z największych pasji pani Marty.
Źródło: archiwum prywatne

Ponoć wstaje pani o piątej, byle zdążyć z gimnastyką przed pracą.

Jeśli mam poranny dyżur, to owszem, nastawiam budzik na piątą, aby poćwiczyć. Żeby dobrze zacząć dzień, wystarczy 15 minut ruchu. Są to głównie ćwiczenia rozciągające, które sprawiają wielką przyjemność mojemu kręgosłupowi. Dopiero po tym rytuale zaczynam żyć, gotowa psychicznie i fizycznie do wszelakich przygód. Polecam!

Pobudka o piątej, a potem rower?

W okresie wiosenno-letnim – tak, zimą jednak nie sposób cały czas dojeżdżać rowerem. Ponadto mam obowiązki rodzicielskie, czasem muszę dowieźć najmłodszą córkę na zajęcia pozalekcyjne. Ona, podobnie jak ja, ma sporo zainteresowań. Do pracy mam 20 km i to wcale nie jest płaski teren. Czasami powrót boli, ale to nie oznacza, że następnego ranka znowu nie założę kasku.

I do tego jeszcze pani biega?

Oczywiście. Ale zaliczam jedynie krótkie trasy, nie więcej niż 6 km, ponadto chyba nie jestem zbyt szybka. Najczęściej biegam po południu i w towarzystwie psa. Nie jesteśmy zaprawieni w boju, ale może to kwestia czasu?

Aktywizuje pani zatem nie tylko dzieci, lecz także zwierzaka.

Albo on mnie. Jeśli chcę szybciej zregenerować się po nudnym, żmudnym dniu, biegnę sobie przez pół godziny i znowu tryskam energią, mimo że chwilę wcześniej padałam z nóg.

Jak udaje się zmieścić w tym napiętym grafiku jogę?

To prosta sprawa. Wcale nie jest tak, że mama trojga dzieci nie ma czasu na aktywność. Joga pojawiła się w moim życiu podczas pandemii. Szukałam w sieci jakichś zajęć online pod okiem instruktora i znalazłam właśnie jogę. Zakochałam się. Teraz chodzę na zajęcia parę razy w tygodniu. W ubiegłym roku pojechałam na wczasy z jogą.

No tak – leniuchowanie na plaży nie jest dla pani.

Absolutnie nie. Na plaży można robić wszystko, ale nie leniuchować. Jak już jestem na plaży, to rano ćwiczę, biegam. Korzystam z tego, że jestem blisko natury.

W tym roku jak minął urlop?

Ten urlop to nowe doznania i doświadczenia. Z najmłodszą córką wyjechałyśmy na kursy językowe na Maltę. To był wspaniały czas. Przed południem miałyśmy zajęcia z angielskiego. W grupie obok nas siedziały osoby z całego świata, m.in. Kolumbii, Tajlandii. Po południu zwiedzałyśmy kraj, oczywiście na rowerach, i odpoczywałyśmy. Staram się przy każdej okazji pokazywać dzieciom, że warto próbować nowych rzeczy, nie bać się. Kiedyś marzyłam o własnym biznesie. Udało się: założyłam firmę i przez kilka lat byłam bizneswoman. Kręciło mnie to, rozwijałam własną markę, projektowałam i szyłam ubrania. W końcu postanowiłam zrezygnować. Była to trudna decyzja, ale teraz jestem szczęśliwa, bo mam czas i okazję do odkrywania czegoś nowego w sobie i w życiu.

Na przykład?

Przez dwa lata grałam w spektaklu „Co byś zrobiła, gdybyś się nie bała?”. To była fenomenalna przygoda w czasie pandemii, która pozwoliła mi nie zwariować w czterech ścianach domu. Od sześciu lat śpiewam w chórze, uwielbiam nasze próby i spotkania z paniami. A teraz zaczęłam malować. Moja starsza córka zaraziła mnie miłością do pędzla i akwareli, czyli dzielimy się swoimi pasjami nawzajem – i to też mnie cieszy.

Niemal zapomniałam o nartach.

O, to proza życia osoby, która mieszka blisko lasu – ale piękna proza. Jak tylko spadnie śnieg i uzbiera się jego grubsza warstwa, zakładam biegóweczki. Świetna zabawa! Kto nie próbował, niech żałuje. Albo przyjeżdża do Hamerni na Roztoczu i przekona się sam.

Zima nie jest przeszkodą do aktywności na świeżym powietrzu.
Źródło: archiwum prywatne