Sport ma być dla dziecka formą zabawy, a nie szkołą przetrwania
Rozmowa z Michałem Czerskim, psychoterapeutą pracującym z dziećmi i młodzieżą, prowadzącym terapie rodzinne
Czy to prawda, że każde dziecko da się zachęcić do aktywności fizycznej – trzeba tylko znaleźć odpowiedni sposób?
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że tak, choć pewnie są wyjątki od reguły. Problemy ze zdrowiem mogą stanowić ograniczenie dla aktywności, ale zazwyczaj jej nie uniemożliwiają. Nawet w skrajnych sytuacjach dzieci można zarazić sportowym duchem. Jeśli zdrowie nie pozwala na tradycyjne formy aktywności, to na pewno można je czymś zastąpić. Warto sięgać tutaj po rady fizjoterapeutów, którzy mają wiedzę i praktykę, potrafią wskazać treningi zastępcze i możliwe do wykonania ćwiczenia dla konkretnych partii ciała. Wystarczy spojrzeć, jak zmieniła się medycyna rekonwalescencyjna na przestrzeni lat – obecnie lekarze zalecają możliwie szybką aktywizację. Ruch tkwi w nas organicznie.
Czyli małe dziecko ma w sobie naturalną potrzebę ruchu, która z czasem zanika?
Ruch to potężna siła rozwojowa. W pierwszych latach życia jest on sprzężony z rozwojem poznawczym, emocjonalnym. To taki paradoks: czekamy, aż dziecko zacznie być aktywne, odfajkowujemy kolejne fazy rozwojowe, a później ograniczamy tę aktywność. Pełne energii dzieci są wtłaczane w szkolne ławki, w siedzenie bez ruchu podczas 45-minutowych lekcji. To sprzeczne z naturą. Dlatego według mnie chodzi o to, żeby dzieciom nie przeszkadzać. Wystarczy wspierać je w byciu aktywnym, a potem nie trzeba będzie ich motywować.
Rodzice często mówią: „Nie biegaj, bo się spocisz”.
My, dorośli, mamy swój negatywny wkład w to, że dzieci nie chcą się ruszać. Lekarska zasada: „przede wszystkim nie szkodzić” dobrze tutaj pasuje. Nie powinniśmy ograniczać naturalnej ruchliwości dziecka przez ciągłe upominanie go: „nie biegaj”, „pobrudzisz się”, „spadniesz”, „siedź spokojnie”, „nie wchodź do kałuży”. Przekazujemy dziecku w ten sposób, że ruch jest czymś złym, a zmęczenie – czymś groźnym, że wartością jest bycie „grzecznym”, i później mamy tego efekty. Powinniśmy podążać za dzieckiem i zachęcać je do ruchu – ale zachęcać aktywnie, czyli modelować jego zachowania. Rodzic siedzący na kanapie i mówiący o wartości ruchu jest mało wiarygodny.
Dzieci nie robią tego, co im mówimy, że mają robić, tylko to, co my sami robimy. Jak zatem prawidłowo zachęcić dziecko do ruchu?
Na pewno duży wpływ mają nasze nastawienie, sposób zachęcania, jakość naszych relacji z dzieckiem, to, czy potrafimy słuchać i być plastyczni. Granica pomiędzy mobilizowaniem a zmuszaniem, konsekwencją a uporem i brakiem szacunku jest cienka.
Nawet w przypadku sportu na bardzo wysokim poziomie chodzi o to, żeby zawodnik się tym bawił, żeby ze zjazdu narciarskiego czy meczu czerpał frajdę. Ruch ma być przyjemny. I jest, chyba że nauczymy się czegoś odwrotnego. Latami zaniedbujemy aktywność fizyczną i nagle startujemy w rywalizacji w szkole podstawowej czy średniej – wtedy to już jest wyzwanie. Jednak aktywnością fizyczną nie musi być konkretna dyscyplina sportu. To może być szereg ćwiczeń, zabaw, które wraz z rozwojem dziecka mogą się profesjonalizować.
Rodzic powinien podążać za dzieckiem i zachęcać je do ruchu – ale zachęcać aktywnie, czyli modelować jego zachowania. Dorosły siedzący na kanapie i mówiący o wartości ruchu jest mało wiarygodny.
Czy względy towarzyskie również mogą zachęcać do aktywności?
Zdecydowanie tak. Człowiek to istota społeczna, która potrzebuje drugiego człowieka. Na początku jest nim rodzic, z którym wszędzie i w każdej sytuacji możemy sobie pokopać piłkę. Nie potrzeba do tego profesjonalnego orlika, z oświetleniem i kapitalną murawą. Później coraz ważniejsi stają się rówieśnicy. Mogą przyciągnąć do różnych aktywności. Im bardziej grupa jest nastawiona na rozwój, zabawę, a nie ostrą rywalizację, tym chętniej dziecko do niej dołączy.
Czy to dobry pomysł, żeby kupić od razu nowy sprzęt, ładny strój sportowy, świecące buty? Zachęcimy tym dziecko do ruchu?
Dawniej Polska była mniej zasobna. Często trzeba było zaczynać przygodę ze sportem na starym, zużytym sprzęcie po kimś. Na porządny należało zasłużyć albo w ogóle nie był dostępny. I to trochę pokutuje mentalnie: za duży rower, niedopasowane buty, za długie narty… A to nie jest coś, co zachęca, trzeba mieć dużo więcej energii, żeby pokonać wynikający z tego dyskomfort. Sprzęt powinien być dopasowany tak, żeby dziecko mogło się bawić sportem, a nie podchodzić do niego jak do szkoły przetrwania. Jeżeli rower jest za ciężki albo za wysoki i nie da się na niego wsiąść, czy też kółka i łożyska w deskorolce źle pracują, to przyjemność płynąca z ruchu znika.
Rodzice boją się, że kupią sprzęt, a dziecko zaraz się zniechęci i wszystko pójdzie w kąt.
Jeśli uda nam się zachęcić dziecko do aktywności, to ten wydatek się opłaci. A jeśli nie, zawsze możemy coś odsprzedać. Nie twierdzę, że dziecko chcące rozpocząć przygodę z jakąś dyscypliną musi dostać od razu profesjonalny sprzęt. Ale jeśli dostanie najgorszy z możliwych, nie wejdzie gładko w żadną. Musimy zachować zdrowy rozsądek. Mamy dziś przecież możliwość korzystania z dobrej jakości sprzętu w dyskontowych cenach.
Koszulka z własnym imieniem może zachęcić do uprawiania sportu?
Personalizowanie sprzętu to fajny pomysł. Warto pozwolić dziecku wybrać coś, w czym będzie się czuło wygodnie, ale także atrakcyjnie. Aspekt estetyczny ma znaczenie. Przykładowo w przymałym kombinezonie narciarskim można mieć skrępowane ruchy i czuć się źle psychicznie. Młody człowiek będzie się rozpraszał, skupiał na tym, jak jest oceniany na stoku, a nie jak poprawnie technicznie wykonać zadanie.
Czy tłumaczenie zalet uprawiania sportu, nieustanne powtarzanie „to dla zdrowia” trafi do dziecka?
Dorośli wiedzą, że palenie papierosów szkodzi, lecz zawsze mają dla siebie jakieś wytłumaczenie. Nie wiem, czy ktokolwiek rzucił palenie tylko dlatego, że przeczytał ostrzeżenia na opakowaniu. Z drugiej strony mówienie o tym, że sport to zdrowie, jest konieczne. Jakichś argumentów trzeba przecież używać. Pytanie, w jaki sposób to robimy. Im silniejsza więź rodzic–dziecko, im lepsza relacja, tym łatwiej przekonać czy zachęcić do różnych rzeczy. Wiarygodny, cierpliwy, słuchający rodzic będzie bardziej skuteczny. Do tego w internecie znajdziemy szereg narzędzi: filmy, instruktaże, opisy konsekwencji uprawiania sportu. Tych pozytywnych. Bo zawsze warto mówić o korzyściach, zamiast straszyć. Strach potrafi blokować, sprawia, że dystansujemy się od czegoś.
Powinniśmy nagradzać dziecko za podjęty wysiłek czy to ślepa uliczka?
Sama frajda z aktywności powinna być nagrodą – to, że możemy zagrać w tenisa stołowego i nam to wychodzi, potrafimy zaserwować i piłeczka ląduje tam, gdzie chcemy. Jeśli za każde podejście do stołu rodzic będzie płacił dziecku pięć złotych, to zacznie coś kupować. To ryzykowna gra, w której już nie wiadomo, czy chodzi o to, żeby trenować, czy zdobywać pieniądze. Warto rozważyć, czym mają być ewentualne nagrody. Można po wspólnym treningu pójść na lody albo do kina. Ja bym jednak skupił się na tym, żeby to sama aktywność była atrakcją. Można iść na pływalnię i przepłynąć 50 długości basenu albo do aquaparku i pojeździć na zjeżdżalniach, nacieszyć się swobodnym ruchem, niewymagającym kunsztu, a dającym satysfakcję.
Połączenie obowiązków szkolnych z treningami nie jest dla dziecka łatwe. Po pewnym czasie przychodzi znużenie, zniechęcenie. Co zrobić, by pierwszy zapał nie minął?
Dziecku może przestać się coś podobać, może ono przestać czerpać z tego satysfakcję i chcieć coś zmienić. Często rodzice są niechętni temu, by dziecko eksperymentowało. I nie chodzi tu o skrajną sytuację, w której codziennie jest inna dyscyplina sportowa, do wszystkiego kupujemy sprzęt, a w efekcie nie ma nic na stałe. Ale dziecko ma prawo do wyjątków od reguły. To, że opuści jeden trening, nie znaczy, że zawala cały plan. Częstym błędem jest to, że rodzic karze dziecko mające trudności w nauce, ograniczając mu aktywności sportowe, na zasadzie: „Pójdziesz na trening, jak poprawisz stopnie”. W rezultacie dziecko zawala szkołę i przestaje trenować. Lepiej dawać przykład i mobilizować.
Dziecko ma prawo do wyjątków od reguły. To, że opuści jeden trening, nie znaczy, że zawala cały plan. Częstym błędem jest to, że rodzic karze dziecko mające trudności w nauce, ograniczając mu aktywności sportowe.
Czy warto, żeby dziecko próbowało różnych dyscyplin, aż znajdzie tę, która je kręci? Czy lepiej, żeby skupiło się na jednej i to ją konsekwentnie trenowało?
Bliższe jest mi pierwsze podejście. Wybierając później jedną dyscyplinę, można czerpać z dobrodziejstw i doświadczeń zdobytych wcześniej. To, że dziecko jest sprawniejsze, zaprocentuje. Jeśli uzna, że jazda na rowerze najbardziej mu pasuje, w niczym nie przeszkadza to, że wcześniej nauczyło się serwować piłką do siatkówki. Przeciwnie, różne sporty mogą się uzupełniać.
Brak ruchu skutkuje problemami ze zdrowiem, takimi jak nadwaga czy wady postawy. Jednak odbija się też na kondycji psychicznej. Depresja, stany lękowe, nerwowość – to częste dolegliwości u dzieci.
Ciało i psychika są ze sobą sprzężone. Dysfunkcje motoryczne przekładają się na nasze samopoczucie. Sport, aktywność fizyczna, zdobywanie kolejnych umiejętności budują w dziecku poczucie własnej wartości, pewności siebie, odporność na porażki i umiejętność radzenia sobie z nimi. Podczas treningów dziecko uczy się, że coś mu nie wychodzi. Musi pokonywać ograniczenia, dochodzić do granic swojej wytrzymałości, konfrontować się ze zmęczeniem czy z tym, że pewnych rzeczy nie jest w stanie przeskoczyć.
Załóżmy, że dziecko spróbowało różnych dyscyplin, lecz nic mu nie podchodzi. Dalej zachęcać, naciskać, a może odpuścić?
Ktoś może nie chcieć biegać stumetrowych sprintów – ale wolna przebieżka dwa, trzy razy w tygodniu będzie dla niego okej. Można iść wspólnie na kręgle, poskakać na trampolinie, poszukać zastępczych form aktywności, niekojarzących się tak bardzo ze sportem. Kluczowa jest przyjemność. To, czy czerpiemy ją z samego ruchu, poczucia skuteczności, tego, czy rywalizujemy z kimś, czy sami ze sobą, będzie wpływało na nasze podejście do sportu.
Co stanowi największą barierę przed podjęciem aktywności? Lenistwo? Lęk przed blamażem? Złe nawyki?
Nie jestem w stanie określić proporcji, ale składa się na to suma tych rzeczy. Rozwój technologii też mocno się do tego przyczynia. Dawniej trzepak czy boisko były jedyną możliwością, żeby po szkole spotkać się ze znajomymi. Teraz dzieci potrafią być w bardzo bliskich, intensywnych relacjach, rozmawiając z kimś przez komunikatory. Dorośli często tego nie rozumieją. Wirtualne narzędzia pośredniczą w kontakcie, ale po drugiej stronie siedzi żywy człowiek. Poziom atrakcyjności i różnorodności oferowany przez elektronikę to wyzwanie. Tempo życia, zabieganie rodziców, fakt, że dzieci są puszczane samopas, sprzyja temu, że wykorzystują one czas w taki sposób, jaki jest dla nich najprzyjemniejszy.
Są też dzieci, które mają napięty grafik, po szkole są wożone z jednych zajęć na drugie.
To drugi biegun i w tym również można przesadzić. Dziecko wychodzi o godz. 7.00 do szkoły, wraca o godz. 20.00, po drodze ma zajęcia artystyczne, sportowe. Szlachetna chęć rodziców zapewnienia dziecku dodatkowych zajęć ma też swoje wady, bo gdzie czas na swobodną aktywność?