Pół godziny w lesie i dziecko zachowuje się jak jego rodzic trzydzieści lat temu: cieszy je zbieranie patyków i możliwość ubrudzenia się

Rozmowa z Markiem Lewandowskim, pasjonatem tzw. bushcraftingu i twórcą kanału „Ekwipunek Dźwigany Codziennie”

Bushcraft staje się coraz bardziej popularny w Polsce. Czym właściwie jest ten rodzaj aktywności?

Bushcraft jest bardzo pojemnym określeniem. To rozległy zakres aktywności i umiejętności potrzebnych do tego, aby przetrwać w środowisku naturalnym, w otoczeniu np. lasu. Dla mnie osobiście bushcraft to słowo klucz, które symbolizuje wszystko co robimy – od zwykłego przebywania na świeżym powietrzu do survivalu. Mamy niestety dość ubogi słownik, jeżeli chodzi o te pojęcia, bo w języku angielskim jest dużo więcej takich określeń.

Da się zauważyć, śledząc np. blogi, że dla jednych bushcraft to przetrwanie na dziko, a dla innych noc w domku w lesie.

Podczas przygotowań do jednego z moich filmików przeczytałem sporo prac na temat bushcraftingu.  Zauważyłem, że nawet światowe ikony bushcraftu – Ray Mears, Dave Canterbury czy Cody Lundin nigdy nie pokusiły się o precyzyjne zdefiniowanie tego pojęcia.

Inna z ikon, Mors Kochanski, Kanadyjczyk o polskich korzeniach, który współtworzył szkołę Karamat Wilderness Ways, podczas zajęć również nie podawał definicji, ale posługiwał się wykresem, w którym do bushcraftu zaliczał biwakowanie na dziko, survival, trochę rekonstrukcji historycznych. Zatem ja też nigdy nie pokusiłbym się o definicję, ale wiem, czym bushcraft jest dla mnie – a jest to po postu relaks.

Skąd u pana zainteresowanie taką formą relaksu?

Mam 45 lat, a moja przygoda zaczęła się ponad 30 lat temu. Wtedy survival był popularny raczej wśród wojskowych czy harcerzy. A u mnie to były podróże z rodzicami. W latach osiemdziesiątych nie było niczym dziwnym, że całą rodziną jechało się na dwa tygodnie pod namiot – czasami na pole namiotowe, a czasami po prostu gdzieś w góry czy nad rzekę. Nikt nie nazywał tego bushcraftem. Ostatnio wspominaliśmy te czasy z ojcem, który ubolewa, że obecnie biwakowanie na dziko, poza miejscami wyznaczonymi, jest nielegalne. Dawniej można było rozbić namiot w dowolnym miejscu – nad jeziorem, w środku lasu. Teraz jest to utrudnione, jednak pojawiają się inicjatywy, jak chociażby program Lasów Państwowych „Zanocuj w lesie”.

O czym należy pamiętać przed biwakowaniem?

Na początek dobrze uodpornić się na wszechobecny marketing. Trzeba z dystansem patrzeć na to, co cała branża próbuje nam sprzedać, bo nagle okaże się, że tych niezbędnych rzeczy jest nieskończenie dużo. Oczywiście sprzęt jest potrzebny, więc jeśli chcemy zostać na noc, przyda się namiot czy hamak, ale nie popadajmy w przesadę.

Bardzo ważną rzeczą jest bezpieczeństwo. Powtarzam to na spotkaniach z osobami, które chcą zacząć, mówię o tym w internecie. Trzeba dbać o siebie, robić wszystko z głową. Przygoda przygodą, ale z takiego wypadu trzeba wrócić cało do domu. Zwłaszcza panowie mają skłonność do brawury, budzi się w nich Rambo (śmiech).  Bywa tak, że początkujący porywają się z motyką na słońce. Wydaje się im, że potrafią wszystko, ale wraz z doświadczeniem przychodzi też pokora. Raz, drugi zaskoczy nas wiatr, ulewa i człowiek zaczyna rozumieć, że nie jest niezniszczalny. Trzeba szanować swoje zdrowie.

A jak jest z dzikimi zwierzętami na takich wyprawach?

To jest jedna z głównych obaw. Dostaję bardzo często takie pytanie, zwłaszcza o wilki i dziki. A ja ze swojej perspektywy stwierdzam, że najbardziej niebezpieczne są watahy zdziczałych psów. Dziki bywają niebezpieczne, ale nie biegają po lesie jak krwiożercze bestie w poszukiwaniu ofiar. Przyswojenie tego, jak te zwierzęta się zachowują, nie jest trudne. Dziki miałem okazję obserwować z bardzo bliska. Widziałem jak dziewczyna z psem poszła na spacer. Labrador puścił się za dzikiem, a okazało się, że to locha z młodymi. Pies wrócił z piskiem, a półtora metra za nim biegła rozjuszona locha. Każda matka broni swoich dzieci i trzeba uważać zwłaszcza na dziki z młodymi. W Polsce mamy jednak komfortowe warunki, bo poza żmiją zygzakowatą nie ma jadowitych zwierząt, a żmija jest dość rzadko spotykana. Niewiele jest więc zwierząt, które faktycznie mogą nam zrobić krzywdę. Przez te wszystkie lata chodzę z aparatem i naprawdę się staram, by w końcu zrobić dobre zdjęcie wilka. Siedzę w krzakach, nawet nie oddycham. I udało mi się może dwa razy – na dodatek z daleka.

O watahach dzikich psów można znaleźć wiele historii. Ostatnio czytałem, że jakiś turysta szedł polną drogą niedaleko zabudowań, psy zaczęły się zbierać wokół niego, ale na szczęście przejechał samochód i je odstraszył.

Ja obserwowałem to na przykład na Pojezierzu Drawskim. Powszechna świadomość jest taka, że jak się spotka dzikie zwierzę na swojej drodze, to trzeba spuścić głowę, wycofać się, zachowywać się spokojnie. Ale w przypadku psów ta zasada nie obowiązuje. To jedyna sytuacja, kiedy człowiek musi być agresywny, głośny, żeby je odstraszyć. Kiedy psy wyczują agresję, hałas, krzyki, wymachiwanie kijem, prawdopodobnie odejdą.

A jeśli chodzi o jedzenie, co pan poleca zabrać na biwak?

Ja zabieram steki i kawę – ogólnie dobre jedzenie. Śmiejemy się z chłopakami, z którymi jeżdżę, że wtedy to już jest „brzuszkraft” (śmiech).

Jak jeszcze uprzyjemnić wyprawę?

Osobiście uwielbiam robić zdjęcia, więc sprawia mi wielką przyjemność, jeśli z wyprawy uda mi się przywieźć dobrą fotografię. Nie musi być to nic spektakularnego, jakiś bielik polujący na rybę nad taflą wody. Wystarczy mi, jeśli zrobię dobre, ostre zdjęcie sikorek. Może to jest dla mnie pretekst, by posiedzieć w ciszy i spokoju, pogapić się na przyrodę i nic nie robić?

Na pewno bardzo ważne jest towarzystwo. Zapominamy o relacjach z ludźmi, nie doceniamy ich. Wspomnień nie tworzy się na kanapie przed telewizorem. Czy nie fajniejsze jest to, że pojadę gdzieś z synem i zjemy steki na biwaku? Albo że zabiorę ojca i wypijemy razem kawę, zapalimy z żoną ognisko? Bliskość i relacje są bardzo ważne, choć mężczyznom się wydaje, że o tym mówić nie należy. A ja mam przed oczami taki obrazek, na który gdzieś natrafiłem. Było na nim napisane, że jedynymi osobami, które będą pamiętać, że siedziałeś długo w pracy będą twoje dzieci. To do mnie mocno przemawia. I faktycznie tak jest.

Jedną z moich tradycji rodzinnych jest niedzielny obiad – dziadkowie, my z żoną i syn, który ma 16 lat. Dziadek zawsze opowiada dużo o wojsku, gdzie był, co robił, żyje wspomnieniami. Kiedyś wrócił do jednego – o kąpielach przy starym młynie. Syn zaczął szukać w mapach, gdzie to jest i tak się stało, że po obiedzie zarządziliśmy ekspedycje poszukiwawczą, aby ten młyn znaleźć. Bardzo fajna sprawa, spacer może trzygodzinny, ale nie do opisania. Tak się tworzy wspomnienia!

Bushcraft sprzyja aktywności?

Oczywiście, że tak! Przede wszystkim to hobby obejmuje turystykę pieszą i wielodniowe biwakowanie na dziko. Do doskonała forma aktywności, bo jest bardzo uniwersalna. Można pójść na wędrówkę i zrobić trzydzieści kilka kilometrów dziennie, ale równie dobrze część dystansu można przejechać samochodem, a piechotą pokonać na przykład pięć kilometrów. I to jest wspaniałe – aktywność można dostosować do swojej kondycji, wieku, stanu zdrowia. Można zaplanować wypad wielopokoleniowy i dostosować się do możliwości dziecka.

Jeżeli ktoś nie lubi spać w hamaku, może wziąć namiot. Jeżeli ktoś nie lubi spać w namiocie, może się w lecie położyć pod drzewem, gdy jest ładna pogoda. Jeżeli ktoś chce to połączyć z wędkowaniem – proszę bardzo! Można bushcraft połączyć z fotografią, gotowaniem w terenie – możliwości jest mnóstwo.

Jak zachęcić dzieci do takich wypraw?

Gdy syn miał 10–13 lat, zabierałem go wraz z jego kolegami z klasy na wypady całodniowe. Były dzieciaki, które dosłownie nie wypuszczały smartfonów z ręki. Wymagało to stanowczej perswazji, żeby odłożyły telefon, nacieszyły się chwilą. Ale już po pół godzinie wszyscy zachowywali się tak, jak ja trzydzieści lat temu. Do zabawy zaczął wystarczać patyk. Zajęli się zbieraniem chrustu, potem rozpalaniem ogniska. Przestało im przeszkadzać, że się ubrudzili. Chęć aktywności ciągle w dzieciach siedzi, tylko trzeba im to umożliwić. Wygodniej jest włączyć telewizor, dać dziecku telefon i mieć spokój. Ale dzieciństwo nie trwa wiecznie – za chwilę nasze dzieci będą dorosłe, więc trzeba się spieszyć, wykorzystywać czas.

Jednocześnie pamiętajmy, że na wypadach też można odpocząć. Nawet wielodniowe wycieczki z fajną ekipą nie muszą oznaczać, że trzeba wszystko robić wspólnie. Są chwile prywatności, spokoju, ciszy. Trzeba to sobie po prostu dobrze poukładać i przedstawić reszcie. Nie można się gniewać, że ktoś poszedł posiedzieć sam nad strumykiem, trzeba zrozumieć, że potrzebował tej chwili dla siebie.

Czy da się połączyć biwakowanie z innymi aktywnościami? Kajaki, rower?

Oczywiście! Uwielbiam zapakować sakwy i pojechać na kilka dni. Nie przejdę tylu kilometrów pieszo, co przejadę rowerem, więc też zobaczę więcej.

I odchodzi aspekt dźwigania.

Dokładnie! Kajaki też są super, chciałbym więcej z nich korzystać. Wspominałem, że fotografuje, więc panicznie boje się zabrać sprzęt nad wodę. Oczywiście uczę ludzi jak to robić (śmiech), ale sam muszę się przełamać do tego pomysłu. 

Świetnym przykładem łączenia biwakowania z innymi sportami są narty biegowe. Choć sam nie mam doświadczenia, mam koleżankę, pracującą w nadleśnictwie, która potrafi w kilka godzin pokonać ponad dwadzieścia kilometrów. Można je wypożyczyć i wcale nie trzeba jechać w góry.

Niesamowicie czas spędzają ludzie w Puszczy Piskiej. Jest tam wielu pasjonatów jazdy konnej, którzy wyznaczają szlaki turystyczne pod turystykę konną. To jest taki powrót to początków – koń, las.