Każde zawody traktuję jako okazję do podnoszenia swoich umiejętności

Rozmowa z Markiem Rudnym – miłośnikiem lasu i zielarstwa, nauczycielem historii oraz pasjonatem tenisa stołowego – o znaczeniu aktywności fizycznej w codziennym życiu i o wzorcach zachowań, które wyniósł z domu, a dziś przekazuje córce.

Tenis stołowy jest dynamiczną grą. Zawodnicy wykonują szybkie odbicia, by utrudnić
przeciwnikowi odbiór piłki.
Źródło: 123RF

Czy można żyć bez sportu?

Nie jestem zawodowym sportowcem, ale uważam, że aktywność fizyczna jest wskazana dla każdego. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy często prowadzimy siedzący tryb życia. Mam łatwiej niż inni, bo ruch towarzyszył mi od dzieciństwa. Moja mama zabierała nas na długie spacery. Nie uprawiała żadnego sportu, bo należała do pokolenia powojennego, które na co dzień ciężko pracowało. Mama zajmowała się mną i moimi braćmi, a wychowanie trzech synów to ogromny wysiłek. Spalanie kalorii gwarantowane! Mnie podobne efekty zapewniają liczne aktywności. Lubię chodzić i jeździć na rowerze. Chętnie spędzam czas, pracując na działce, a relaks kojarzy mi się z grą w tenisa stołowego.

Kiedy zaczął się pan interesować tą dyscypliną?

Właściwie wtedy, kiedy jako młody chłopak mieszkałem na jednym z krakowskich osiedli i był tam dom kultury, a w nim piłkarzyki i stół do tenisa stołowego. Jednak to był poziom czysto świetlicowy: odbijanie bez techniki i gra na punkty. Tak naprawdę zamiłowanie do tenisa stołowego pojawiło się, kiedy poszedłem do pracy. Pracowałem jako nauczyciel w małej szkole i nie mieliśmy tam Sali gimnastycznej, tylko boisko i stoły do tenisa stołowego. Grali chłopcy i dziewczyny. To ci uczniowie z ówczesnej siódmej-ósmej klasy pokazali mi, jaka to piękna dyscyplina i jak bardzo można się przy niej zmęczyć. Oczywiście nauczyli mnie techniki oraz tego, jak grać. Ogrywali mnie i mieli dużą satysfakcję z pokonania nauczyciela. Okazało się, że ich przerosłem! Teraz tenis stołowy to moja najważniejsza aktywność.

Udało się przekazać panu tę pasję córce?

Córka poszła w moje ślady, a przynajmniej umie grać. I technicznie jest lepsza ode mnie. Cieszę się z tego, bo uczyła się od zera ode mnie, co oznacza, że umiałem jej to przekazać, mimo że sam miałem złe nawyki, a wiadomo, że z nimi najtrudniej się walczy. Tenis stołowy to jej hobby, ale brakuje jej na niego czasu, ponieważ chodzi do dwóch szkół, do muzycznej i do liceum. Gra na wiolonczeli i nie ma aż tak dużo czasu na sport, jak by chciała. Po całym tygodniu, w piątki, czasem zabieram ją ze sobą na trening.

Tenis stołowy ale też aktywność w plenerze: Marek Rudny z córką Zuzanną.
Źródło: archiwum prywatne

Gdzie pan najczęściej trenuje?

W szkole, w której obecnie pracuję, koleżanka prowadzi sekcję tenisa stołowego, a to dużo ułatwia. Mamy masę stołów, a nawet klub grający w lidze. Mam możliwość poćwiczyć w szkole z uczniami. Oprócz tego grywam regularnie w parafii, księża są wspaniali i mamy w piwnicach dużo stołów. Dzięki temu regularnie spotykamy się z kolegami. Akurat mamy jeden termin, który wszystkim pasuje, piątek – przychodzimy regularnie i fajnie spędzamy czas.

A gra pan w domu?

Jeżeli ktoś mieszka w domku jednorodzinnym, jest to realne. Jednak w bloku, gdzie są małe metraże, bywa trudno. Mam małe mieszkanie, ale na szczęście spółdzielnia zgodziła się, żebym wstawił stół do tenisa stołowego do nieużywanej suszarni blokowej. Dlatego mam „swój stół”, a każdy, kto tylko chce, może schodzić i na nim trenować. To właściwie dzięki temu córka nauczyła się grać – spędzaliśmy tam każdą wolną chwilę, jak była młodsza. Są też stoły kamienne, bardzo popularne, chociaż niestety nie zawsze da się na nich grać. Podobno do gry są przeznaczone specjalne piłeczki, cięższe niż lotki, dzięki czemu można grać na wietrze.

Gra pan jedynie rekreacyjnie, czy uczestniczy pan w zawodach?

Przed pandemią przez 10 lat chodziłem na regularne turnieje w różnych miejscach w Krakowie, np. w klubie tanecznym na osiedlu Podwawelskim, który ma również sekcję tenisa stołowego. Co poniedziałek odbywają się tam turnieje, w których przez długi czas brałem udział, podobnie jak w tych organizowanych przez Krakowski Szkolny Ośrodek Sportowy. Potem upadły. Od 25 lat uczestniczę też w turniejach na osiedlu. Miałem przerwę, ale wróciłem do gry. Z kolegami spotykamy się praktycznie w każdy piątek, o ile obowiązki domowe pozwalają.

Czy córka także bierze udział w turniejach? Zdarzają się medale lub trofea?

Tak! Córka przez całą szkołę podstawową brała udział w szkolnych zawodach dzielnicowych i odnosiła sukcesy. Przynosiła same złote medale, w okolicy była najlepsza przez trzy lata. Sam również mam dużo medali, bo na terenie gmin organizowano turnieje dla nauczycieli i parę razy zdobyłem miejsce na podium. Jeżeli chodzi o turnieje z zawodowcami, które są „open”, to tam nie mam szans. Grają na nich ludzie tacy jak ja, czyli uprawiający ten sport zupełnie rekreacyjnie, amatorsko, ale też gracze klubowi – trzecia, druga liga… To wysoki poziom. Jednak każde zawody traktuję jako okazję do podnoszenia swoich umiejętności.

Źródło: 123RF

A żona?

Moja żona jest wspaniała! Wiadomo, że pamiętam o treningu, lecz każdy ma gorsze dni, kiedy nie chce mu się nigdzie iść. Żona wtedy mówi mi: „Idź, zagraj”. Cieszy się, że wracam zadowolony z turnieju czy z rozgrywki. Czuję, że mam jej wsparcie.

Próbował ją pan przekonać do swojej pasji?

Lubi grać w tenisa stołowego – rekreacyjnie, nie chodzi regularnie. Gdy jedziemy gdzieś na wakacje i jest tam stół, to sobie gramy.

Po tylu latach treningów wiadomo, że lubi pan tę dyscyplinę. Co, pana zdaniem, przyciąga ludzi do tej aktywności na początku?

Ktoś może powiedzieć: „Co za nudna gra! Takie stanie przy stole, nic się nie dzieje…”. Oczywiście jeśli się gra „świetlicowo”, to tak to wygląda – odbija się na stojąco. Niemniej na pewnym poziomie gra robi się niesamowita. Na przykład wyrabia się refleks – to podstawa. Poza tym ćwiczy się myślenie, bo to wcale nie jest mechaniczne przebijanie piłeczki. Trzeba wiedzieć, jakie są słabe punkty przeciwnika. Poza tym wymiany czasami są niesamowite. Jak to cieszy oko! Nawet reakcje publiczności – chociaż to głównie zawodnicy, którzy akurat nie grają – świadczą o tym, że gra fajnie wygląda z boku. Poza tym cieszy to, że gra się coraz lepiej. Jestem już starszy i wydawałoby się, że w moim wieku raczej nie robi się postępów, ale nawet teraz mam coraz lepsze zagrania i lepiej trzymam piłeczkę.

Przed zawodami trzeba trenować… Można to robić przez cały rok?

Tak, tenis stołowy to sport całoroczny. Jeśli ktoś jest w klubie, to trenuje intensywnie cały czas. U nas działa to troszkę inaczej, bo w wakacje niektórzy wyjeżdżają na urlopy. Lecz gdy jesteśmy w Krakowie, trenujemy i gramy przez cały rok. Ale nie ma co się oszukiwać: w sezonie jesienno-zimowym frekwencja rośnie. Latem na turniejach czasami bywa bardzo gorąco na sali, trudno wytrzymać. Jednak gdy ktoś jest naprawdę zainteresowany i lubi tę formę aktywności, to nie zwraca uwagi na porę dnia i roku, ale przychodzi, czeka na dzień turnieju.

Komu poleciłby pan grę w tenisa stołowego?

Uważam, że to jedna z niewielu dyscyplin dla każdego. Na tych turniejach, o których wspominałem, byli ludzie w wieku od 14 do ponad 80 lat! Najstarszy zawodnik, którego widziałem, był bardzo sprawny fizycznie, chociaż wcześniej miał problemy z biodrami, a nawet jakąś operację – ale pięknie grał i ogrywał sporo młodszych od siebie. Młodzi chłopcy byli zszokowani, bo wątpili, że w takim wieku jeszcze można tak grać. Jak widać, można…