Cheerleaderką być

Ile potu trzeba wylać na treningach, by zrobić szpagat w powietrzu? Lub ludzką piramidę? A przy tym się nie zziajać i wyglądać jak z żurnala? Cheerleaderki dobrze to wiedzą – wiele z nich trenuje równie często co niejeden sportowiec amator. I krzywią się na stereotyp ładnej, ale niezbyt mądrej dziewczyny machającej pomponami. Bo ich pasja wymaga solidnego przygotowania – nie tylko sportowego.

Kochasz – nie czujesz bólu

Ksenia Patyshagulyyeva ma 27 lat. Codziennie rano, od poniedziałku do piątku, wstaje i idzie do pracy. Pracuje przy certyfikacji systemów onboardowych używanych w pociągach – analizuje błędy powstałe podczas testów przeprowadzanych w celu otrzymania niezbędnych certyfikatów. Jak to działa? W skrócie: jeśli w systemie pociągu będzie błąd, to pojazd nie zostanie scertyfikowany i nie przejedzie z jednego państwa do drugiego. Ksenia, która skończyła Politechnikę Krakowską jako magister transportu szynowego (plus inżynier maszyn budowlanych i transportu bliskiego), lubi tę odpowiedzialność.

A kilkanaście lat temu mała Ksenia próbowała kręcić pierwsze przeplatanki i piruety na lodowisku w Aszchabadzie. – Nieraz było lądowanie głową o lód, ale jeśli to kochasz, to wcale nie czujesz bólu. Co mam ci powiedzieć? Sportowiec wstaje i walczy! – śmieje się dziewczyna. Niedługo potem skakała już podwójne lutze i rittbergery tak dobrze, że w 2012 r. zdobyła młodzieżowe mistrzostwo Turkmenistanu, skąd pochodzi.

Uczyła się w szkole sportowej. Tam poznała nie tylko łyżwy, lecz także taniec. Trenowała balet kilka razy w tygodniu, występowała też w zespole ludowym. Fascynował ją styl modern jazz. – Taniec to moja ogromna pasja. Pracy w zawodzie nie rzucę, bo bardzo ją lubię, ale to scena daje mi emocje, dreszcze – podkreśla Ksenia.

W wieku 18 lat przyjechała do Krakowa na studia i tu zaczęła szukać zespołów. Trafiła m.in. do Teatru KTO oraz do NEXT CHEER Generation z Krakowa – cheerleaderek. Spodobało jej się. Po studiach i przeprowadzce do Warszawy poszła na casting do Bell Arto Cheerleaders Kozminski University w Warszawie. Od dwóch lat jest cheerleaderką, trenerką i choreografką w tym zespole (w międzyczasie zrobiła kurs choreografa).

Bello Arto

Euforia i adrenalina

– Nie jestem w stanie dokładnie opisać, co czuję, gdy wychodzę na scenę jako cheerleaderka. Euforia, adrenalina… Ciągły kontakt z publicznością, która nas dopinguje. Zupełnie inaczej niż w teatrze, gdzie musisz zapomnieć o publiczności i skupić się na tym, by cię nie rozproszyli – mówi Ksenia.

Zespół występuje na największych imprezach w Polsce, m.in. na mistrzostwach świata w siatkówce i Mamoriale Wagnera, na wielkich imprezach plenerowych i w telewizji. – To niesamowite przeżycie. Jesteśmy z drużyną, rozgrzewamy publiczność, a potem oglądamy mecz i kibicujemy Polakom – opowiada dziewczyna. Ich pokazy to połączenie gimnastyki, akrobatyki i tańca. – My naprawdę ciężko trenujemy, dwa razy w tygodniu po trzy godziny. To wymaga dyscypliny, samozaparcia, siły – zwraca uwagę.

Dostać się do Bell Arto Cheerleaders Kozminski University wcale nie jest łatwo. Założycielka zespołu, dyrektor artystyczny i choreograf Aneta Bałon, podkreśla, że to nie miejsce dla amatorów. Każda dziewczyna, zanim w ogóle będzie mogła się pokazać, musi wypełnić formularz, podając szczegółowe informacje: jak długo tańczy, gdzie się tego nauczyła, na jakim poziomie zna dane techniki (jazz, klasykę, hip-hop, disco-dance, akrobatykę), czy tańczyła profesjonalnie na scenie (a jeśli tak, to gdzie). Są i inne wymagania. Takie umiejętności jak szpagat czy gwiazda to podstawa. Dlatego trafiają tu dziewczyny, które już trenowały gimnastykę lub akrobatykę. Jak mówi Bałon, to nie piękna buzia ani wymiary modelki, ale właśnie sprawność i umiejętności są najważniejsze. Choć estetyka też się liczy – wiadomo.

Nie można było mnie prześcignąć

Koleżanka Kseni z zespołu, Kalina Leśnik, ma 24 lata, cheerleaderką w Bell Arto jest od 4 lat. Tańczy i występuje od 6. roku życia: styl klasyczny, taniec nowoczesny, towarzyski, hip-hop, latino. Oprócz tego gra w teatrze oraz grywa epizody w telewizji i w filmie. – Jestem człowiek orkiestra! – śmieje się. Poza tym jest pewna siebie, odważna, praktycznie bez tremy. Na scenę jak znalazł.

Ona również pasjonowała się sportem. Trenowała bieganie w klubie lekkoatletycznym w Bełchatowie: 800 metrów, 1500 metrów, biegi przełajowe. Na dystansie 600 metrów zajęła nawet drugie miejsce w Polsce na mistrzostwach młodzieżowych.

– Nigdy nie można było mnie prześcignąć. Nawet gdy miałam już zero sił, a czułam, że ktoś mnie dogania, odpalałam dodatkową baterię i rozpędzałam się – wspomina ze śmiechem Kalina.

Do dziś lubi rano przebiec parę kilometrów. Ćwiczy z ciężarkami i na macie, bo – jak przyznaje – jest uzależniona od sportu. Musi dbać o formę; wszystkie cheerleaderki muszą. W sezonie zdarza się przecież, że Bell Arto występuje kilka razy w tygodniu. Nie tylko na arenach sportowych, lecz także w telewizji (m.in. w „Twoja twarz brzmi znajomo”), na festiwalach, eventach. Ostatnio: na meczu Polska–Hiszpania podczas Euro.

Kalina Leśnik

– To było coś niesamowitego. Tłumy na trybunach, ty występujesz i tysiące osób biją ci brawo, na żywo. Byłam dumna i szczęśliwa, bo czegoś dokonałam. Myślałam: jestem tu, na tej wielkiej scenie – opowiada Kalina. I dodaje, że dobra cheerleaderka powinna być zdeterminowana oraz pracowita. – To naprawdę ciężka praca. Nasz choreograf, Aneta [Bałon – przyp. red.], jest bardzo wymagająca. Jej sokole oko, mimo że zdalnie, pilnuje nas i wszystko zauważy, każdą nieobciągniętą stópkę – żartuje Kalina. Trzeba bowiem dodać, że założycielka Bell Arto od kilku lat mieszka w Australii i dziewczyny wysyłają jej filmiki ze swoimi występami.

Treningi są intensywne, trzygodzinne, obecnie dwa razy w tygodniu: porządna rozgrzewka, rozciąganie, szpagaty, akrobacje, w końcu elementy choreografii.

– Mam zadawnioną kontuzję kostki, jeszcze ze sportowych czasów. Ale nigdy nie zdarzyło mi się, żeby mnie bolała podczas treningu czy występów cheerleaderskich. Jesteśmy zawsze świetnie rozgrzane – zaznacza Kalina.

Co prawda podczas pandemii przez niemal rok zespół nie występował, jednak dziewczyny mogły ćwiczyć i teraz wracają do normalnego rytmu. A ten jest bardzo intensywny – bywa, że występy są codziennie, na zamówienie różnych klientów.

Czy można z tego żyć, traktować cheerleading jako zawód?

– Biorąc pod uwagę występy w teledyskach, telewizji, na arenach sportowych w sezonie, myślę, że tak, przynajmniej przez jakiś czas – uważa Kalina. – Dopóki dziewczyny są w dobrej formie, występują i po trzydziestce. To kwestia zadbania o siebie.

Ona akurat z cheerleadingu utrzymuje się jedynie częściowo – jej drugie źródło dochodu to aktorstwo. Gra m.in. w teatrze dla dzieci O Rety, w teatrze Komedianci na Saskiej Kępie, ma też na koncie sporo epizodów w serialach i filmach (m.in. w „Barwach szczęścia”). Aktorstwa uczyła się w Studium Aktorskim w Łodzi pod opieką Kamili Sammler oraz w szkole Machulskich w Warszawie. Jest także absolwentką dziennikarstwa telewizyjnego po studiach w Społecznej Akademii Nauk, a we wrześniu planuje zacząć studia magisterskie na produkcji filmowej na PWST. Marzy, by zagrać u Tarantino…

Taka jest – lubi, gdy wiele się dzieje. I gdy telefon dzwoni choćby i cały czas. Dlatego nie chce rezygnować z cheerleadingu.

– Tworzymy dość zżytą grupę, wspieramy się, przyjaźnimy. A nie jest to reguła. Wiem, co mówię, bo przewinęłam się przez kilka zespołów tanecznych – stwierdza Kalina.

Nie ufajcie filmom

Aneta Bałon podkreśla, że właśnie o to jej chodziło, gdy w 2009 r. zakładała Bell Arto. Według dziewczyn na treningach jest bardzo wymagająca, ale zawsze dbała o dobrą atmosferę w zespole.

– Marzyłam, by to była grupa osób wspierających się nawzajem. Tłumaczę im: jeśli będziesz gwiazdorzyć, to twoje pięć minut zamieni się w pięć sekund. Czy ktoś zaprasza jedną cheerleaderkę na występy? Nie! Bo to sport zespołowy, i dlatego mamy działać jak drużyna. Mamy wspólny cel. Ktoś się pomyli? Pomóż mu! – wyjaśnia.

Założycielka Bell Arto zawsze uwielbiała sporty drużynowe. Zauważa z dumą, że w tym zespole zawiązują się przyjaźnie na całe życie, dziewczyny już po zakończeniu karier cheerleaderek wyjeżdżają wspólnie na wakacje z dziećmi.

– Proszę nie ufać filmom, w których jedna „pomponiara” wygryza drugą – przestrzega. Denerwują ją stereotypy narosłe wokół cheerleaderek. – Że ładne, a w głowie im hula wiatr. Zapewniam, że nic nie hula! Zawsze się zdarzy ktoś, kto taką łatkę przyczepi – stwierdza Bałon. I dodaje, że w Stanach Zjednoczonych dziewczyny wpisują cheerleading w swoje CV. – To znaczy, że mamy do czynienia z osobą, która poza szkołą zamiast na piwo z kolegami chodziła na dodatkowe zajęcia, doskonale zarządzała czasem, chciała się rozwijać, była ambitna – zwraca uwagę.

Ambicja to ważne dla niej słowo. Mówi, że stworzyła zespół również po to, by dać dziewczynom z niedużych miast szansę na to, by walczyły o swoje i stanęły na scenie. Nazywa je swoimi gwiazdami.

Sama pochodzi z Ostrołęki. W domu słyszała: nie miej zbyt dużych marzeń. A ona na drugim roku studiów zadzwoniła do mamy, oglądającej właśnie festiwal w Opolu, i rzuciła: – Zaraz zobaczysz dziewczynę z watą cukrową, która będzie skakać koło Maryli Rodowicz. To ja!

Mama się rozpłakała.

Bez „You Can Dance”

Tak, Aneta Bałon zawsze była ambitna. Trenowała gimnastykę, taniec towarzyski (15 lat, ma najwyższą międzynarodową klasę „S”). Studia wybrała „porządne” – technologia żywienia na SGGW w Warszawie, jednak już na pierwszym roku dawała lekcje tańca parom przed ślubem. Kiedy jej powiedzieli, że nie może wziąć udziału w castingu do musicalu, bo nie trenowała baletu, uparła się. Na trzecim roku studiów zagrała w „Chicago” w Teatrze Komedia. Już wówczas zarabiała tańcem na życie: występy w TV, teatrach, za granicą. Skończyła też kursy instruktora tańca i choreografa.

– Teraz chcę moim dziewczynom ułatwiać przejście tej drogi, bo pamiętam, jak ciężko mi było. Wtedy nie istniało „You Can Dance”, nieznany tancerz z niewielkiego miasta musiał bardzo mocno się przebijać – wspomina Aneta Bałon. Dlatego właśnie załatwia „swoim gwiazdom” jak najlepsze występy – by mogły się pokazać. A te, które będą chciały tańczyć zupełnie profesjonalnie – by się przebić, zdobyć kontakty. Część z nich znajduje potem zatrudnienie np. w teatrach muzycznych.

Ale chce dać im coś jeszcze: pewność siebie.

Bo, jak podkreśla, dużo dziewczyn ma niepotrzebne kompleksy. Wszyscy wiemy, jak łatwo w nie wpędzić. – Ja im mówię: jeśli wychodzisz na scenę, to znaczy, że jesteś świetna w tym, co robisz, i piękna! Pokaż im to! Słowami można naprawdę zbudować poczucie własnej wartości – zaznacza założycielka Bell Arto. A gdy któraś z jej podopiecznych przeczyta krytyczny komentarz o „pomponiarze”, tłumaczy jej: wiesz kto go pisał? Osoba grubsza od ciebie, która nie osiągnęła tego, co ty, chciałaby być na twoim miejscu, jest zakompleksiona… I swoją frustrację wylewa w internecie.l