Mieczysław Terczyński: jak został królem i starannie zaplanował sobie emeryturę

Całe życie czuje się jak król. Bo kim ma się czuć człowiek jak nie królem, jeśli urodził się na zamku królewskim?

Mieczysław Terczyński przyszedł na świat 66 lat temu w iście monarszy sposób, dlatego że porodówka w podkrakowskich Niepołomicach mieściła się wówczas w tamtejszym Zamku Królewskim. Historia, jak to w życiu często bywa, zatoczyła koło, bo dzisiaj pan Mieczysław pracuje… właśnie na Zamku Królewskim. Nie wiadomo, czy to te wytworne sale porodowe, czy geny pradziadów tak podziałały na temperament naszego bohatera, ale faktem jest, że potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji, nawet bardzo trudnej. Twardo stąpa po ziemi, wie, czego chce, jest niezwykle zorganizowany i wewnętrznie zdyscyplinowany, a do tego odważny. Twierdzi, że porządek w głowie to priorytet, bo ma na niej tyle zajęć – a jeszcze więcej pomysłów na kolejne – że gdyby nie samodyscyplina, pogubiłby się we wszystkim.

Pan Mieczysław podczas jednej z rowerowych wycieczek z kolegami

Spotykamy się na portierni zamkowej w Niepołomicach. Mieczysław Terczyński pracuje tu od niedawna. Wcześniej do emerytury dorabiał jako ochroniarz w muzeum przyrodniczym. Wiedzę o każdym z eksponatów miał w jednym paluszku, uwielbiał oprowadzać swoich znajomych po salach muzealnych, które zresztą mieszczą się w dawnych komnatach królów polskich. Pan Mieczysław to człowiek encyklopedia, bo cały czas sypie ciekawostkami przyrodniczymi, a chwilę później zdradza autentyczne tajemnice z życia monarchów polskich na ziemi niepołomickiej.

Stop! A gdzie tu sport i aktywna postawa?

Co to wszystko ma wspólnego z zamiłowaniem naszego bohatera do ruchu (bo o tym powinien być tekst)? Wbrew pozorom wiele. Człowiek, który nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu i ciągle szuka dla siebie kolejnej przygody (również sportowej, o czym przekonacie się za moment), musi być też ciekawy świata. Taki właśnie jest Mieczysław Terczyński.

– Powiem tak: starannie przygotowałem się do tego etapu życia. Wiedziałem, że na pewno po emeryturze nie chcę zamknąć się w czterech ścianach i nudzić, przesadzając kwiaty. Lubię krzątać się w ogródku, nie wyobrażam sobie jednak, aby to była jedyna moja aktywność, jedyne hobby – zdradza 66-latek. – Uważam, że czas mi dany muszę spożytkować należycie. I proszę, zaraz będzie gol – rzuca niespodziewanie.

W portierni zamkowej, gdzie rozmawiamy, jest telewizor. Trwa Liga Konferencji, grają Sūduva Mariampol i Raków Częstochowa. Pan Mieczysław podczas rozmowy zerka jednym okiem na ekran. Lecz gola nie ma.

– Piłkę nożną uwielbiam. I grać, i oglądać. To królowa sportu – podkreśla. Nasz bohater chyba lubi wszystko, co królewskie.

Jak to jest: jednocześnie mieć czas wolny i go nie mieć?

Ogląda wszystkie mecze, jeśli oczywiście ma na to czas. Niemniej zbyt wiele go nie posiada, bo stara się tak go sobie zagospodarować, aby nie przeciekał przez palce. W efekcie jak już pojawia się wolna chwila, pan Mieczysław umawia się z kolegami na mecz siatkówki czy piłki nożnej w wynajętej hali sportowej.

– Niby spokojnie gramy, ale po rozgrywkach jeszcze godzinami omawiamy swoje podania i zagrania – mówi.

 W tym miejscu warto na moment powrócić do wątku przygotowań naszego bohatera do życia na emeryturze. O uwagę prosimy szczególnie tych, którzy są jeszcze przed tym etapem. Pan Mieczysław otoczył się tak samo aktywnymi jak on kolegami znacznie wcześniej, znalazł sobie współtowarzyszy np. do rowerowych przejażdżek i zaprzyjaźnił się z nimi wówczas, gdy o emeryturze nawet nie myślał.

– To dla mnie bardzo ważne, żeby mieć do kogo zadzwonić, porozmawiać na tematy, które mnie interesują, wybrać się do lasu albo po prostu obejrzeć razem mecz. Samemu nie jest dobrze być. Owszem, z rodziną (ukochana żona, synowie i wnuki) wspaniale spędzamy czas. Jestem jednak pewien, że każdy człowiek powinien cieszyć się też innym kawałkiem życia, nie tylko rodzinnym – uściśla.

„Towarzysze broni”

Kolegów pan Terczyński ma przednich. Jeszcze w zeszłym wieku, bo w 1967 r., założyli ognisko Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej „Wiarus”, bez którego życie sportowo-rekreacyjne w gminie Niepołomice i powiecie wielickim byłoby o wiele uboższe. W ramach TKKF działają sekcje: siatkówki, strzelectwa sportowego, piłki nożnej, tenisa i rekreacyjna (m.in. turystyka rowerowa), a organizowane przez „Wiarusa” turnieje, zawody oraz imprezy rekreacyjne wpisały się już na stałe w krajobraz powiatu.

Zawody strzeleckie w Niepołomicach (pan Mieczysław w fioletowej koszuli)

Towarzystwo założyli emerytowani żołnierze 6 Brygady Powietrznodesantowej (czerwonych beretów), a do organizacji zrzeszającej pasjonatów sportu szybko przystąpiła licznie m.in. niepołomicka młodzież. I, niespodziewanie dla samego siebie, pan Mieczysław.

A było tak. Kilkanaście lat temu Mieczysław Terczyński jako ratownik medyczny pogotowia zabezpieczał jedną z imprez sportowych organizowanych przez „Wiarusa”: pilnował, aby nikomu nic złego się nie stało. W razie potrzeby miał udzielać fachowej pomocy. Mimo wielkich sportowych emocji poszkodowanych na szczęście nie było. Jeden z organizatorów zaproponował panu Mieczysławowi, by spróbował postrzelać do celu z pistoletu pneumatycznego.

– Dzisiaj nie pamiętam wyników tej próby, ale spodobało mi się! Na następne zawody strzeleckie wybrałem się już we własnym zakresie, nie jako ratownik. Zaprzyjaźniłem się z emerytowanymi żołnierzami na długie lata – wspomina nasz rozmówca.

Tak go wkręciło to strzelectwo sportowe, że skończył kurs instruktora, a potem został sędzią. Nie było turnieju, w którym nie wziąłby udziału. Jeździł po okolicznych gminach i miejscowościach. Nauczył się strzelać celnie, uczył też innych. Przydały się wrodzona cierpliwość, spokój i opanowanie. Pan Mieczysław tłumaczy: solidny strzelec ma pewną rękę i dobre oko i musi odnaleźć w sobie stuprocentową koncentrację podczas strzału. Sukces może nie od razu jest gwarantowany, ale satysfakcja z pneumatycznej przygody – pewna!

Zdarza się, że rasowy strzelec, wieloletni praktyk, ma tak beznadziejny dzień, że strzelanie w ogóle mu nie idzie. Zero celnych strzałów, i to przy wielu próbach.

– Ja akurat nie mam z tym problemu, nabrałem pokory. Tak po prostu czasem się dzieje. Odpuścić, nie grzebać w psychice, nie szukać zbytnio przyczyn przegranej. To działa. Następnym razem wszystkie porażki miną jak ręką odjął – przekonuje.

Oczywiście strzelectwo mu się spodobało, ale z wielką przyjemnością współorganizował również mnóstwo innych ciekawych inicjatyw sportowych. Niemniej stała się wtedy rzecz niesłychanie ważna, być może ważniejsza od nowej pasji: poznał ludzi bliskich mu duchem.

– Przyjaźnimy się i działamy do dzisiaj. I o to chodzi w należytym przygotowaniu do życia na emeryturze, aby znaleźć tych, z kim starzeć się jest ciekawie.

„Wiarusy” to nie tylko sport. Co najmniej dwa razy w roku umawiają się na sprzątanie nadbrzeża Czarnego Stawu w Puszczy Niepołomickiej. Dbają też o tradycje patriotyczne: organizują kameralne uroczystości, a w Święto Niepodległości zawsze składają kwiaty przy pomniku walczących o wolność Polski.

Rowerowy król

Gdy w grafiku dyżurów zamkowych portierów przy nazwisku pana Mieczysława widnieje pusta krateczka, wszyscy w jego domu wiedzą: nie będzie go cały dzień.

Wręczenie upominków i medali na zawodach strzeleckich w Kłaju

– Najczęściej umawiamy się z kolegami z „Wiarusa” na rowerowe wyprawy. Punktualnie o godz. 12.00 wyruszamy spod Zamku Królewskiego lub kopca Grunwaldzkiego. Jak może być inaczej? Nigdy nie wytyczamy trasy wcześniej, wspólnie podejmujemy decyzję na miejscu. Czasem wycieczka może trwać cały dzień, zdarzają się też krótsze, jeśli kondycja tego dnia jest słabsza. Największy rekord to wyprawa do Drwini – ponad 30 kilometrów w jedną stronę i tyle samo w drugą – opowiada pan Mieczysław.

Gdy wraca do domu, z roweru zsiada na ugiętych nogach.

– Za chwilę jednak wszystko wraca do normy po bólu i zmęczeniu. Czuję się wtedy jak prawdziwy król – śmieje się.

Firmowym znakiem „Wiarusów” są wakacyjne wycieczki rowerowe. Każda wyprawa jest wówczas dokładnie zaplanowana; biorą w niej udział nie tylko uczestnicy sekcji rowerowej „Wiarusów”, lecz także mieszkańcy Niepołomic. „Wiarusy” mogą pochwalić się setkami kilometrów przejechanych podczas wakacyjnych turnusów. Są dumni z tej liczby, ale też ze zaktywizowania młodzieży i seniorów, którzy się do nich przyłączają.

Pan Mieczysław nie ukrywa, że lubi również samotne rowerowe wyprawy. Chętnie wsiada na swój dwukołowiec i pędzi, gdzie wiatr go poniesie. Brak towarzysza nie stanowi bariery dla ruchu.

– Trzeba podchodzić do swojego życia i pasji z rozsądkiem. Jak nie ma wśród znajomych chętnych na poszukiwanie sportowych przygód danego dnia, trzeba samemu zadać sobie trud. Wtedy też odczuwam satysfakcję i przyjemność z samotnego pedałowania.

Jak elektryk został ratownikiem

Żeby było ciekawiej: Mieczysław Terczyński ratownikiem został, gdy miał prawie czterdziestkę na karku. Jak? A tak! Z zawodu był elektrykiem, przepracował w instalacjach i kablach prawie dwie dekady. W latach 90. z pracą dla elektryków było krucho, ale nasz bohater umiał znaleźć zatrudnienie w różnych branżach, nie trzymał się kurczowo jednej ani nie narzekał na nieszczęśliwy los. Pracował m.in. przez 2,5 roku w zakładach drobiarskich, później wylądował w Wielkiej Brytanii, gdzie spędził rok.

– Mógłbym zostać, chwaliłem sobie warunki pracy, szef dbał o mnie, pomógł znaleźć mieszkanie, zachęcał, abym został. Gdyby rodzina zdecydowała się na przeprowadzkę, układalibyśmy sobie życie w Londynie. Jednak synowie powiedzieli: tato, wracaj – wspomina.

A rodzina to dla pana Mieczysława świętość. Nie chciał na odległość wychowywać synów, troszczyć się o żonę. Wrócił – i wtedy właśnie padła propozycja pracy w pogotowiu ratunkowym. Znowu nie wybrzydzał: zatrudnił się, wybrał na jeden kurs specjalistyczny, drugi, kolejny. Niemniej za mało mu było tych szkoleń – złożył papiery na studia ratownicze.

– Zdrowie, życie ludzkie to nie są jakieś banały. Żeby pomagać, trzeba się na tym znać, aby później nie żałować ani przez sekundę, że czegoś się nie wie – zaznacza.

W ratownictwie został na długie 24 lata. Ten, kto był i jest ratownikiem, wie, że to zawód wymagający kondycji. Pan Mieczysław nie marnował czasu. Nie zamierza tego robić i teraz, gdy jest na zasłużonej emeryturze (na wcześniejszą mogą przejść osoby wykonujące prace o szczególnym charakterze, m.in. właśnie członkowie zespołu ratownictwa medycznego).

PS

Poniedziałek, godz. 12.00.

– Panie Mieczysławie, jak można się z Panem umówić na spotkanie, aby przeprowadzić wywiad o Panu?

– Dzisiaj już nie zdążę. Jutro i w piątek nie pracuję.

– Może to akurat dobra okazja na wywiad?

– Absolutnie nie. Dni wolne od pracy staram się zorganizować tak, aby aktywnie je spędzić. Mam zaplanowane i wycieczki rowerowe, i pracę w ogródku. To są moje priorytety! Na wywiad możemy się umówić, ale po tym, jak pojeżdżę trochę, dobrze?l