Sportowa pasja dziecka pochłania sporo czasu. Ale jaką satysfakcję przynosi!
Planowanie weekendu zaczyna się u rodziny Gochów w środę. Mama Agnieszka sprawdza harmonogram turniejów Polskiego Towarzystwa Tanecznego. Gdzie tym razem będzie tańczył Łukasz (12 lat)? W Tarnowie, Tuchowie, Myślenicach? W Pleśnej, Gliwicach, Tarnobrzegu? W Siemianowicach Śląskich, Nowym Sączu, Kętach? W środę o północy mija termin rejestracji na weekendowy turniej tańca. W czwartek rano wiadomo już, czy zebrała się odpowiednia grupa w danej kategorii (prawie zawsze się zbiera). Gochowie planują trasę, ustalają domową logistykę. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo z synem, którego pasją jest taniec towarzyski. Ale w końcu sami mu tę pasję zaszczepili.
Od przedszkola do…
– Łukasz, jak to się stało, że zacząłeś tańczyć? – Mama mi kazała. – Nieprawda! – oponuje mama.
Ale chyba trochę prawda. Agnieszka zapisała młodszego syna na zajęcia z tańca towarzyskiego w przedszkolu, gdy miał trzy lub cztery lata. Nie wiązała z tym żadnych planów: ot, po prostu dobrze, jak dzieciak ma zajęcia ruchowe, a muzyka, wiadomo, pomaga w ogólnym rozwoju. Łukasz sobie tańczył, od czasu do czasu gromadził dumną rodzinę na przedszkolnych występach. I coraz bardziej mu się podobało. Co więcej, podobało się także instruktorom: zaproponowali Łukaszowi udział w przedszkolnym turnieju tańca. Rodzice się zgodzili, trener dobrał chłopcu partnerkę (to była Weronika – pamięta Łukasz), potem był kolejny turniej i jeszcze ze dwa–trzy następne, ale nikt sobie wtedy nie zdawał sprawy, że właśnie rodzi się pasja na całe życie.
Podczas jednego z turniejów sędzia taneczny Andrzej Gąsiorowski, założyciel popularnej w Małopolsce szkoły tańca, zaprosił rodziców Łukasza na specjalne spotkanie. Zaproponował dodatkowe zajęcia, które miały przygotować pięciolatki do turnieju „Debiuty”. Chłopiec pojechał z nową partnerką, Klarą, i rozpoczęły się regularne lekcje. Z „Debiutów” w Trzebini w roku 2011 Łukasz przywiózł swoją pierwszą statuetkę. Dziś ma już na półce kilkanaście pucharów i medali. Najważniejsze osiągnięcia Łukasza i jego partnerki Karoliny tylko z bieżącego roku to m.in. pierwsze miejsce w XXVI Wiosennym Ogólnopolskim Turnieju Tańca Towarzyskiego i Grand Prix Polski PTT w kombinacji stylów, drugie miejsce w krakowskim ArtDance Cup 2017 czy XI Ogólnopolskim Turnieju Tańca Towarzyskiego Przecławska Cza Cza 2017, brązowy medal w Ogólnopolskim Turnieju Tańca Towarzyskiego Złote Pantofelki 2017 i wiele innych wyróżnień.
Kiedy chłopiec poszedł do szkoły, wiadomo było, że rodzice muszą poszukać zajęć tanecznych. Ale po raz kolejny okazało się, że to taniec go odnalazł. W osiedlowej podstawówce zajęcia prowadzili instruktorzy Szkoły Tańca Towarzyskiego Smarzyńscy. Łukasz jest z nią związany do dziś. Przez pierwszy rok ćwiczenia odbywały się raz w tygodniu. W drugiej klasie zaczęły się tworzyć pary, a częstotliwość zajęć podwojono. Mali tancerze uświetniali wówczas głównie szkolne uroczystości, ale wiedzieli już, że za rok dla najlepszych z nich otworzy się możliwość uczestnictwa w turniejach.
– Łukasz nie miał szczęścia do partnerek – wspomina Agnieszka Goch. – Chociaż to może źle powiedziane: dziewczynki były miłe, ale rezygnowały, zniechęcały się. W końcu instruktor, pan Tomasz, wyznaczył mu koleżankę z klasy, Karolinę. I ten wybór okazał się trafiony.
Bo partnerka w tańcu jest ważna jak w życiu. Sukces zależy od talentu, pracy, a nawet samopoczucia obojga. A gdy taneczni partnerzy mają po 8–9 lat, równie ważne jest, by tak jak oni sami porozumieli się ich rodzice. – U nas „zakliknęło” od razu. Wymienialiśmy się obowiązkami, np. dowożeniem i odwożeniem dzieci na zawody. W trzeciej klasie nasza para zaczęła zdobywać medale w turniejach, a to zmotywowało ich do dalszej pracy – mówi Agnieszka Goch.
A pracy i ćwiczeń nie brakuje. Łukasz i Karolina trenują cztery razy w tygodniu, podczas ćwiczeń i prób spędzają na parkiecie blisko dziewięć godzin. Do tego weekendowe turnieje tańca towarzyskiego. W ich klasie – wg klasyfikacji Polskiego Towarzystwa Tanecznego to klasa E – turnieje odbywają się w całej Polsce, ale rodzice Łukasza i Karoliny wybierają na razie okręg południowy: województwa małopolskie, śląskie, podkarpackie i świętokrzyskie.
– Kiedy już wiemy, że w sobotę lub niedzielę będzie turniej, następuje pełna mobilizacja – opowiada Łukasz. – W piątek muszę odrobić wszystkie lekcje, czasem mama pozwoli zostawić coś mniejszego na niedzielę. Jeśli turniej zaczyna się o godz. 8 rano, to trzeba wyjechać już po szóstej. Wcześniej w domu układamy fryzurę. Na miejscu jest rejestracja i próba parkietu, którą traktujemy jako rozgrzewkę. Potem chwila na przebranie i ruszamy do walki. Zaczyna się od prezentacji wszystkich par wokół parkietu. W zawodach tańczymy osiem tańców, po około półtorej minuty. I czekamy na ogłoszenie wyniku. Najlepsi tańczą finał. Potem już tylko przyjemności: rozdanie medali, pucharów, czasem także nagród.
– Na początku taki występ to był spory stres – przyznaje Agnieszka Goch. – Teraz też są emocje, wyczekiwanie na werdykt jury. Dlatego chociaż raz zawożą jedni rodzice, a raz drudzy, staram się być z Łukaszem na każdym turnieju. Dokumentuję jego występy, nagrywam tańce, ten materiał często jest później przydatny dla trenera.
Para musi zaprezentować się w tańcach standardowych i latino. Do pierwszych zaliczają się: walc angielski i wiedeński, tango, quickstep. Ulubiona przez Łukasza grupa latino to samba, cha-cha, jive i rumba. W turniejach typu open trzeba dodatkowo zatańczyć fokstrota i paso doble.
Każda grupa tańców wymaga odpowiedniego stroju. – Tu także widać, czy para jest zgrana i jak ze sobą współpracuje – tłumaczy Agnieszka. – Stroje dziewczynki i chłopca powinny tworzyć spójny wizerunek, a najlepiej, jeśli są zaprojektowane jako komplet.
Wszystkie szczegóły stroju bardzo precyzyjnie określa regulamin PTT. Strój Łukasza do tańców standardowych składa się ze spodni, koszuli, kamizelki i krawata. Latino – to spodnie i koszula lub golf. – Rozpiętość cen takiego kompletu jest bardzo duża, w zależności np. od materiału – tłumaczy mama młodego tancerza. – My nie szalejemy, choć nie kupujemy też strojów najtańszych, bo te się szybko niszczą i zużywają. Spodnie dla Łukasza to wydatek ok. 200 zł, koszula – drugie tyle. Dwa pełne komplety to wydatek ok. 1000 zł. Ale i tak najważniejsze są buty.
– Muszą być dobrze dopasowane i zrobione z miękkiej skóry, żeby mogły wyginać się razem ze stopą – prezentuje Łukasz. – Szyjemy je u szewca, który specjalizuje się w butach tanecznych.
Lakierki do tańców standardowych kosztowały Gochów w tym roku 220 zł, giętkie buty do latino – 450 zł. Za rok, półtora będzie trzeba je wymienić – 12-latkom szybko rosną stopy.
– To wszystko jest bardzo ważne, bo w ocenie tańca liczy się nie tylko rytm i płynność ruchów, ale także prezencja. Komfort noszenia stroju i jego odpowiednie dobranie do charakteru tancerza ma ogromne znaczenie – mówi Agnieszka. – Dlatego przy szyciu zawsze jest z nami trenerka, pani Beata, która zwraca uwagę na szczegóły i podpowiada krój.
Z trwającego kilka godzin turnieju Łukasz wraca naprawdę zmęczony. I w niedzielę musi po prostu trochę poleniuchować. – Ale w szkole nie mam taryfy ulgowej, więc jeśli trzeba, biorę się za lekcje – wzdycha młody tancerz. – Najgorzej jest pod koniec roku szkolnego, jestem już wtedy naprawdę wypompowany, a turnieje są częściej, czasem i w sobotę, i w niedzielę. Wtedy myślę nawet o rzuceniu tego tańca… Ale nie tak na poważnie. Na poważnie to chciałbym związać z nim życie. Ale nic więcej nie mogę powiedzieć, żeby nie zapeszyć.
Drugi chłopiec piłkę kopie
W przedpokoju Gochów obok błyszczących lakierków Łukasza stoją zwykle futbolowe korki. Bo starszy brat, Szymon, również ma sportową pasję, która wypełnia rodzinie resztę wolnego czasu. Piętnastolatek jest bramkarzem w juniorach młodszych Wisły Kraków. – Ale ja jestem taki bardziej samoobsługowy – zaznacza. – Piłka to co innego niż taniec, sport drużynowy, często jeździmy całym autokarem, nie muszę mieć rodziców przy sobie.
– To prawda, nie musi – mówi tato Adam Goch. – Ale lubi. Każdy lubi wiernych kibiców. Więc kiedy tylko się da, jadę pooglądać jego mecz. Tak się samo ułożyło: mama jedzie z Łukaszem, a tata z Szymonem. Ale jeśli to możliwe, na mecz wybiera się cała rodzina. Szymon gra w lidze małopolskiej, więc nie jest to zwykle bardzo daleko.
Szymon dłużej niż brat szukał swojej pasji, najpierw przez kilka lat ćwiczył judo, ma pomarańczowy pas. Futbolem zainteresował się na poważnie jako dziesięciolatek. Za to dziś, jak na tak młodego człowieka, jest niezwykle świadomy tego, co chce robić. – Mam nadzieję na zostanie zawodowym piłkarzem – mówi. – Reprezentacja Polski? Któż by o tym nie marzył! Ale na razie najważniejsza jest praca. Wiem, że tylko ode mnie zależy, jaka będzie moja przyszłość.
Szymon chodzi do gimnazjum, do klasy sportowej, co pomaga mu w ustaleniu właściwego rozkładu treningów. Trenuje dwa razy dziennie – rano zaczyna już nawet o 7.20 i spędza na boisku półtorej godziny, po południu drugie półtorej do dwóch godzin ćwiczy w obiektach swojego klubu. Do tego dwa razy w tygodniu mecze ligowe, przeważnie w środy i soboty lub niedziele. Treningi bramkarskie odbywają się zawsze na świeżym powietrzu. – Ja to nawet lubię deszcz – śmieje się Szymon – piłka ma wtedy całkiem inny poślizg. Nie wiem tylko, czy mama lubi, jak przynoszę potem te ubłocone ciuchy…
Szymon jest także rodzinnym dietetykiem. – Przekonałem się, jak ważna jest dieta, kiedy miałem kontuzję – tłumaczy. – Przez pół roku wstawałem rano, żeby zrobić sobie odpowiednio zbilansowane posiłki na cały dzień. Teraz nie muszę już dbać o dietę aż tak restrykcyjnie, ale trzeba unikać pszennych produktów, niepotrzebnych tłuszczów i cukrów, fast foodów. Wciągam w to trochę młodego, w końcu w tańcu sylwetka też się liczy.
– W efekcie cała rodzina musi odżywiać się zdrowo – żartuje tata. Ale widać, że aż pęcznieje z dumy. Bo Szymon właśnie dostał zaproszenie z Centralnej Ligi Juniorów Starszych, a Łukasz zdobył kolejny medal i punkt premium w swojej kategorii na turnieju w Przecławiu. Jak tu się nie cieszyć?