SKS – darmowy trening na wyciągnięcie ręki ucznia
„Dzięki sportowi możecie mieć fajne życie, przeżyć przygodę. Może on was zaprowadzić w różne ciekawe miejsca” – mówił Bartek Kurek w wywiadzie dla Ministerstwa Sportu i Turystyki. W ten sposób chciał zachęcić uczniów do aktywności fizycznej, w szczególności podczas zajęć SKS.
A że warto, widać na jego przykładzie. Siatkarski mistrz świata zaczynał właśnie od uczestnictwa w zajęciach Szkolnego Klubu Sportowego. Był to początek drogi Bartka do międzynarodowej sławy. Według statystyk ministerstwa SKS to prawdziwie masowy ruch. Zajęcia organizuje prawie 9500 szkół. Nad sportowym rozwojem dzieci czuwa około 14 500 nauczycieli. Do SKS należy około 300 000 uczniów i uczennic. Zajęcia są dostępne praktycznie w każdej gminie.
Szkolne Kluby Sportowe mają długą tradycję. Pojawiły się w Polsce w latach 70. ubiegłego stulecia. Historia szkolnego sportu sięga jednak początków XX w., kiedy na ziemiach polskich utworzono pierwsze towarzystwa skupione na aktywności młodych osób. Dzisiejszy program SKS, dotowany z ministerialnych środków, stawia też na nowoczesność. Dlatego podczas zajęć obok piłki nożnej czy siatkówki pojawiają się wspinaczka lub jazda na desce.
Zajęcia SKS są wielką szansą szczególnie dla aktywnej młodzieży z mniejszych ośrodków miejskich i niedużych gmin. Dzięki zajęciom organizowanym w pobliskiej szkole uczniowie nie muszą dojeżdżać na treningi do najbliższej metropolii. Ponadto okazuje się, że SKS to zajęcia praktycznie dla każdego. Zapisując się, dziecko nie musi wcale być mistrzem żadnej dyscypliny – przekonuje Łukasz Biernacki, nauczyciel i trener SKS z województwa mazowieckiego. Jego niewielka szkoła niedawno zyskała porządną bazę treningową z profesjonalną bieżnią i boiskami do gier zespołowych. Chodzi o różnorodność, zabawę, ale i rywalizację – przyznaje Biernacki. Jak zaznacza, musi to być rywalizacja w duchu fair play. Dzięki temu dziecko wynosi z zajęć wiele wartościowych życiowych lekcji.
Za moich czasów szkolnych przede wszystkim chłopaki strasznie pchały się na zajęcia SKS. Potem okazywało się jednak, że to nie dla każdego. Niektórzy nie byli zbyt uzdolnieni i odpadali. Jak jest teraz? Dla kogo jest SKS?
Przede wszystkim dla osób chętnych, które chcą uczestniczyć. U mnie, ale i u innych nauczycieli prowadzących zajęcia u nas w szkole, są za to dodatkowe punkty na WF-ie albo podwyższenie oceny. Ja przy ocenianiu kładę nacisk przede wszystkim na wysiłek, jaki dzieci wkładają w zajęcia, a nie na możliwości ruchowe. Chodzi o to, by zachęcić do jak najaktywniejszego uczestnictwa. Na zajęcia chodzą również osoby, które nie wyróżniają się za bardzo, jeśli chodzi o sprawność. U nas, w wiejskiej szkole, w SKS angażuje się sporo osób. Aczkolwiek ma pan rację – są to głównie uczniowie, którzy lubią aktywność fizyczną.
Da się podczas zajęć wyłuskać perełki, osoby, które później mogą iść w stronę wyczynowego sportu?
Tak. SKS służy rozwijaniu zdolności ruchowych, zachęcaniu do aktywnego wypoczynku i zdrowego stylu życia. Chodzi jednak również o przygotowanie do zawodów. Dlatego w wielu przypadkach na SKS chodzą dzieci aktywne, które mają dość wysoki poziom sprawności. Zawsze na początku roku szkolnego wybieramy zawody, do których się przygotowujemy. Później pod tym kątem układamy zajęcia. SKS idealnie się tu sprawdza. Trudniej byłoby to zrobić na WF-ie, podczas którego musimy realizować podstawę programową. Nie zawsze możemy poświęcić danej dyscyplinie tyle czasu, ile byśmy chcieli. Czasem na SKS-ie umawiamy się też, że zajęcia będą polegały na trenowaniu danej gry zespołowej. Chodzi o różnorodność, zabawę.
Bardziej kieruje pan swoich uczniów na jedną dyscyplinę czy może trzeba zadbać o urozmaicenie?
Najbardziej pożądanymi dyscyplinami są gry zespołowe, przynajmniej jeśli chodzi o szkołę podstawową. Przynosi to najwięcej frajdy. Więcej niż bieganie i pływanie. Staram się jednak mieć wszechstronne podejście. Na zajęciach SKS i wychowania fizycznego nie chcę brnąć w tylko jedną dyscyplinę. Zawsze musimy przygotować się do zawodów w przynajmniej 2–3 dyscyplinach.
Nie ma presji ze strony uczniów, żeby grać wyłącznie w siatkówkę albo wyłącznie w piłkę nożną?
Zgadza się, jest presja. Wielu jest piłkarzy. To teraz najpopularniejszy sport, zresztą cieszy się popularnością od zawsze. Przede wszystkim chłopcy często proszą, by na SKS-ie jak najczęściej grać w piłkę nożną. Tak samo było, kiedy sam chodziłem do szkoły. Obecnie wielu chłopców gra również w klubach, chodzi do szkółek piłkarskich, naturalnie są więc bardziej zainteresowani piłką. Muszę tłumaczyć, że nie samym futbolem człowiek żyje, że zajęcia nie tylko na tym powinny się opierać. Jakoś dajemy radę, musimy wypracować konsensus.
Negocjuje pan.
Czasem trzeba postawić sprawę jasno: dziś musimy przygotować się pod względem innej dyscypliny, dlatego piłka nożna innym razem. Najczęściej udaje się jednak wspólnie dojść do porozumienia.
SKS to zajęcia typowo chłopackie czy może dziewczyny też chętnie w nich uczestniczą?
Akurat u nas w szkole dziewczyny mają swoje SKS-y ze swoim nauczycielem. Ja uczę chłopców. Niekiedy umawiamy się na sparingi, mieszane gry kontrolne. Czasem zdarza się to pod koniec roku, kiedy frekwencja nieco spada. Jest ciepło, dzieciaki mają co robić.
Ale uczniowie i uczennice chodzą na zajęcia chętnie, niezależnie od płci?
Rzadko zdarzają się osoby, które niechętnie ćwiczą. W tej chwili z klas 4–6 mamy po dwudziestu kilku chłopców. Jak na niedużą szkołę to bardzo dobry wynik.
Uważa pan, że na wsiach więcej dzieciaków chce ćwiczyć? Mniej jest kuszonych technologią: tabletami, smartfonami, konsolami?
Wydaje mi się, że u nas jest trochę inaczej. Dzieci bardzo chętnie się angażują w zajęcia sportowe. Ale muszę przyznać, że tablety i konsole na wieś też już wkroczyły. Różnica nie jest może aż tak wielka, ale dzieciaki chętnie się ruszają. Na zajęciach WF-u nie ma zbyt dużych zwolnień, frekwencja na SKS-ie jest spora.
Pewnie, że zdarzają się wyjątki. Pamiętam zresztą moich kolegów z czasów szkolnych, którzy również chcieli wymigać się od zajęć, kombinowali, jak mogli. Nadal nie jest jednak aż tak źle. Dzieciaki na wsi mają także mniejsze możliwości, trudniejszy dostęp do wielu rozrywek. Dlatego rekompensują sobie to na SKS-ie. Rodzice nie zawsze mają możliwość zawiezienia dziecka na basen czy inne zajęcia sportowe. Na szczęście może im to zapewnić szkoła.
Jak zachęcić nieprzekonanych?
Zawsze staram się tłumaczyć uczniom, że nie ćwiczą na zajęciach dla mnie ani dla oceny, ale dla siebie. Staram się pokazywać dzieciom osoby ze świata sportu, choćby pana Roberta Lewandowskiego. Jest on idolem wielu młodych ludzi. Na jego przykładzie widać, że czasem trzeba włożyć wiele pracy w swój rozwój, ale w końcu może to owocować osiągnięciami. Należy też dzieciakom pokazywać ich mocne strony. Część uczniów nie chce uczestniczyć w zajęciach, bo czują się gorsi, mniej sprawni od reszty. Ważne jest więc, by znali własne atuty, na których mogą się skupić. Nie ma przecież osób dobrych we wszystkim. Trzeba zatem zachęcać, aby dziecko znalazło swoją dyscyplinę, coś, w czym jest dobre. Wtedy poczuje większą pewność siebie, samoocena pójdzie do góry.
Czy SKS to jednak tylko zajęcia, na których można poprawić kondycję? Ruch wśród rówieśników wpływa pewnie także na psychikę i nawiązywanie znajomości.
No tak. Weźmy dziecko, które wciąż zamyka się w pokoju – z książkami, tabletem. Te, które więcej się ruszają, są nie tylko bardziej żywe, ale i oswajają się z wieloma emocjami. Muszą przeżyć swoje radości i smutki związane z osiągnięciami czy porażkami. Potem mogą lepiej radzić sobie z wieloma trudnymi życiowymi sytuacjami. Na przykład ze stresem. Na SKS-ie można nauczyć się dobrze żyć z ludźmi. Przecież dzieciaki są różne: niektóre skryte, inne – wybuchowe. W czasie gry wychodzą rozmaite emocje. Tak się kształtuje charakter.
Udział w SKS to zarazem szansa na poznanie nowych ludzi.
Szczególnie na zawodach, gdzie można spotkać wiele osób. Potem z tymi samymi kolegami możemy trafić do jednej klasy w szkole średniej. Wtedy czujemy się mniej samotni, mamy lepszy start w nowej grupie, nowej sytuacji. Wiem to po sobie. Sam pochodzę ze wsi, grałem w szkole w piłkę w klubie w Garwolinie. Kiedy poszedłem do szkoły średniej, od razu miałem więcej znajomych.