Staramy się być z naturą i cieszyć się tym, co spotykamy po drodze
Rozmowa z Romanem Pragaczem, liderem koła turystyczno-rowerowego na Jarockiej Akademii Trzeciego Wieku w Olsztynie
Jak długo należy pan do Akademii Trzeciego Wieku?
Już dziesięć lat. Po śmierci żony zostałem sam i szukałem pomysłu, żeby wyjść do ludzi, nie siedzieć w domu. Moja koleżanka chodziła właśnie do Akademii Trzeciego Wieku i zachęciła mnie do zapisania się na kurs komputerowy, który tam organizowano. Wybrałem się na zajęcia – i już zostałem.
A kiedy zainteresował się pan rowerami?
Prowadziłem swoją firmę budowlaną, a po sześćdziesiątce przeszedłem na emeryturę. Zacząłem wtedy jeździć na rowerze, żeby nie siedzieć bezczynnie i czymś się zająć. Później dołączyłem do koła rowerowego przy Akademii Trzeciego Wieku, które prowadził mój kolega. Po dwóch latach zrezygnował i ja przejąłem grupę. Na początku jeździło nas troje, czworo, potem sekcja rowerowa się rozwinęła i w tej chwili liczy już 14 osób.
W jakim wieku są członkowie waszej grupy?
Najmłodszy ma 67 lat, najstarszy – 82 lata. Ale Henio dużo jeździł w życiu i spokojnie daje sobie radę na dystansach, które jeździmy. Ja z kolei mam 74 lata.
Jaki najdłuższy dystans pokonaliście jednorazowo w ciągu dnia?
Mieliśmy kiedyś do zrobienia ok. 70 km. Po drodze nie było gdzie się zatrzymać na nocleg, dlatego musieliśmy dojechać do celu. Ale gdy planuję trasy, zawsze staram się szukać czegoś do 50 km, żeby nie obciążać grupy. Taki dystans pozwala jechać spokojnie, trochę odpocząć i coś po drodze zwiedzić: zamki, zabytki, czasami kościoły. Cała sztuka polega na tym, żeby się czasami zatrzymać, popatrzeć, zachwycić. Dookoła są piękne tereny!
Co w jeździe rowerem przynosi panu największą satysfakcję?
Największe zadowolenie daje mi właśnie to, że mogę się zatrzymać, gdzie chcę i kiedy chcę. Mogę stanąć, kiedy zobaczę coś ciekawego, popatrzeć na piękne widoki, pooddychać świeżym powietrzem. Mam czas dla siebie, nie muszę być tu czy tam. Z racji naszego wieku wybieramy umiarkowane trasy, nie zależy nam na biciu rekordów czy zbieraniu kilometrów, chociaż przyznaję, że ja sam w zeszłym roku przejechałem 2500 km. Staramy się być z naturą, jeździć, zwiedzać i cieszyć się tym, co spotykamy po drodze. Chodzenie po restauracjach i kawiarniach nie jest dla nas, chociaż wiadomo, że w drodze zjeść coś trzeba.
Jakie zmiany w pańskim życiu przyniosła jazda na rowerze?
Kiedy prowadziłem firmę, dużo pracowałem i nie miałem czasu na jeżdżenie. Gdy po latach wsiadłem na rower, robiłem krótkie trasy, 5 km to już było dużo. Początki były więc ciężkie. Ale powoli dystanse się wydłużały, jeździłem coraz więcej, miałem coraz lepszą kondycję, przestał mnie boleć kręgosłup. Inaczej też funkcjonowały nogi, chodzenie przestało być dla mnie takie kłopotliwe. Czułem się o wiele bardziej swobodny.
Które z przejechanych tras rowerowych uważa pan za najpiękniejsze?
Z naszą grupą jeździmy najczęściej w okolicach Olsztyna, bo mamy tu bardzo dużo ładnych i niezbyt trudnych ścieżek rowerowych. Wybieramy różne trasy, ale każda wymaga przygotowania ze względu na zróżnicowany teren. Do jednych z najpiękniejszych na pewno mogę zaliczyć drogę ze Szczecina do Gdańska, która niemal cały czas prowadzi nad morzem. To duży dystans, ale w takich wypadkach trasę dzielimy na odcinki długości ok. 40–50 km i po każdym zatrzymujemy się na nocleg. To niezwykłe doświadczenie. Po drodze można coś zwiedzić, odpocząć, nie ma żadnego pośpiechu. Polecam też Velo Dunajec – to piękna i malownicza trasa. Jest jeszcze Krynica Górska i trasa doliną Popradu, która nie wymaga dużej sprawności – w jedną stronę jedzie się pociągiem, a wraca się rowerem, prawie cały czas z górki. Są tam niezwykłe miejsca i niesamowite widoki!
Fajnie się jeździ, gdy jest słonecznie i ciepło. A czy wraz z deszczem nie przychodzi zniechęcenie? Jak sobie radzicie w gorszych warunkach?
Jesteśmy na nie przygotowani. Na początku naszych wspólnych wyjazdów pojechaliśmy do Gdańska. Gdy wysiedliśmy z pociągu, zaczęło padać. Dojechaliśmy nad morze, zatrzymaliśmy się na kawę i ruszyliśmy dalej, w stronę Helu. Lało cały czas! Ale mamy odpowiednie kurtki, spodnie, buty. Zresztą nie ma wyjścia: gdy trzeba przejechać 50 km do noclegu, to człowiek po prostu jedzie.
Czy poza rowerowymi wypadami również się spotykacie?
Poza grupą rowerową prowadzę jeszcze grupę pieszą, do której należy ok. 20 osób. Zimą trudniej jeździ się rowerami i w tym czasie stawiamy na spacery i wędrówki. A kiedy przychodzi maj, wskakujemy na rowery. Piechurzy, którzy nie jeżdżą na rowerach, w tym okresie odpoczywają. Wszyscy chodzimy do Jarockiej Akademii Trzeciego Wieku, gdzie widujemy się w każdą środę, i jesteśmy trochę jak rodzina: mamy ze sobą bardzo dobre relacje, świętujemy wspólnie różne okazje. To dla nas ważne i budujące. Wielu z nas to przecież osoby samotne. Nie chcemy cały czas siedzieć w domu, chcemy wyjść do innych, z kimś porozmawiać, pobyć trochę w towarzystwie.
Macie już jakieś plany na ten rok?
Nie boimy się wyzwań, dlatego w maju wybieramy się z rowerami do Szwecji. Najpierw pociągiem, potem promem. Przez tydzień zamierzamy zwiedzać ten kraj na rowerach. To świetny wypoczynek – z trasy wracamy zawsze całkiem inni, pełni nowych sił.