Seniorem być – ale tylko aktywnym!
Gdyby każdy senior chciał garściami czerpać z życia tak, jak Lech Pankiewicz, to większość 60-latków w Polsce byłaby szczęśliwsza i zdrowsza. Pan Lech ma w genach coś, co nie pozwala mu na lenistwo, a we krwi niemalże wybuchową energię do działania, i to w różnych dziedzinach: zawodowej, sportowej, społecznej. Jak wyrobić się z tyloma aktywnościami bez szkody dla zdrowia? Aktywny senior z Wieliczki podzielił się z nami swoim sekretem.
O panu Lechu słów kilka
Lech Pankiewicz, lat 66, dwie endoprotezy biodrowe. Mnóstwo wspomnień, jak bywa w tym wieku, ale też głowa pełna marzeń. Najważniejsze z nich: Meksyk. Nie tylko jako cel turystyczny – ten kraj jest w jego sercu od wielu lat z innego powodu.
Pan Lech jeszcze w czasach studenckich był mistrzem Śląska w ośmio- i dziesięcioboju, zakwalifikował się nawet na uniwersjadę – właśnie w Meksyku. W tamtych latach taki wyjazd dla młodego sportowca to jakby złapać Pana Boga za nogi. Pech chciał, że lekkoatletę uziemiła kontuzja, i to taka, która nie pozwoliła na start. Dzielnie zniósł ten cios od losu, lecz Meksyk pozostał jego marzeniem z młodości. Wciąż nie ma czasu, by je spełnić – ale tylko z powodu swojej aktywności na wielu polach. Po kolei.
Aktywność zawodowa
Ciąg dalszy curriculum vitae Lecha Pankiewicza: lekarz weterynarii, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mógłby już nie pracować. Lecznica, którą założył, całkiem sprawnie działa, a jeden z synów przejął stery po tacie. Mam w końcu legitymację ZUS-u – żartuje senior o swoim wieku. Ale co to za życie bez pracy, która jest największą pasją. Zamiłowanie do zwierząt też ma w genach: jego ojciec, Zdzisław Pankiewicz, również był lekarzem weterynarii.
Pomaganie innym, misja, spełnienie i satysfakcja, a także przyjaźń z czworonogami – za to wszystko pan Lech kocha swoją pracę. Jednak jest jeszcze coś, co dodaje mu skrzydeł i sprawia, że chce szybciej zrywać się z łóżka i pędzić do gabinetu. To pozytywne nastawienie do życia w ogóle. Lech Pankiewicz jest pogodny, łagodny, gotowy do rozwiązywania różnych trudnych sytuacji bez zbędnego jątrzenia.
A pieski i kotki? Jakby były zaczarowane przez doktora. Swoich właścicieli podgryzają, drapią przed wizytą, za wszelką cenę próbują dać nura. Za drzwiami gabinetu to potulne, kochane zwierzątka.
O tym, jak leczy Lech Pankiewicz, powstawały nawet wiersze. Lokalny wielicki poeta Wiesław Siekierski niejedną strofę poświęcił nadzwyczaj empatycznym zdolnościom weterynarza. Zresztą wystarczy w Wieliczce i najbliższej okolicy zapytać, kto najlepiej zaopiekuje się czworonogiem – odpowiedź będzie jedna.
Zaufanie ludzi i miłość zwierząt to ogromny dowód na to, że nasz bohater wykonuje swoją pracę najlepiej, jak potrafi. Ale doceniają go także koledzy po fachu: dwukrotnie wybrano go na prezesa Okręgowej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej w Krakowie. To dla mnie ogromny zaszczyt, że tak wysoko oceniają mnie fachowcy, praktycy – wyznaje pan Lech.
Ulubiona praca nakręca człowieka pozytywnie i inspiruje do kolejnych wyzwań. Dowód? Kolejna aktywność Lecha Pankiewicza.
Wiek nie może być wymówką od aktywności. Każdy powinien znaleźć formę ruchu, która będzie dostosowana do indywidualnych możliwości i preferencji.
Aktywność sportowa
W spadku po ojcu Lech dostał nie tylko pasję do weterynarii. W sporcie zakochał się… no właśnie, kiedy?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, cofnijmy się w czasie do przełomu lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku. Przedwojenny Lwów, Zdzisław Pankiewicz wychodzi z lecznicy, ale bynajmniej nie pędzi na ciepły obiadek. W tygodniu ma treningi gimnastyki sportowej i lekcje boksu. Jego rytm życia przez wiele lat pozostawał ten sam: praca, treningi, dom, praca, treningi, dom. Wydawałoby się, że nic nie zaburzy tej harmonii.
Wojna zmieniła życie rodziny. Geny na szczęście zrobiły swoje: po latach – już nie we Lwowie, lecz w Bielsku-Białej, gdzie wylądowali Pankiewiczowie – Lech, syn Zdzisława, zakochany w lekkiej atletyce, dzień w dzień pędzi ze szkoły na treningi. Osiąga kolejne sukcesy, zdobywa trofea, nic nie zaburza jego rytmu. Solidnie startowałem i w biegach, i w skokach: w dal, wzwyż, a nawet o tyczce – wspomina senior.
Adrenaliny poszukuje namiętnie do teraz. Przez okrągły rok śmiga rowerem po całej Wieliczce. Zwykłym rowerem sportowym, nie elektrycznym, pokonuje 15–20 km dziennie. Kiedy znudzi mu się Wieliczka, wrzuca rower do bagażnika i pędzi do Puszczy Niepołomickiej. Zdradza, że najlepiej mu się jeździ, gdy jest zły i zdenerwowany. Ponoć wówczas pedałuje tak, że może i mistrzostwa Polski by wygrał. Szkoda, że nikt nie mierzy mu wtedy czasu. Poza tym zauważa, że dużo chodzenia też nie zaszkodzi – staram się znaleźć przynajmniej 30 minut dziennie dla tego ważnego zajęcia.
Sezon narciarski Lech Pankiewicz rozpoczyna niemalże w październiku, kończy na przełomie kwietnia i maja. Byle jakie górki go nie interesują, wybiera się na poważne trasy. Dwa–trzy razy w roku odwiedza alpejskie stoki i lodowce w Austrii. Nie pytajcie, ile weekendów spędza na Kasprowym Wierchu! Przypomnijmy: pan Lech ma dwie endoprotezy. On sam jednak podkreśla: One w niczym nie przeszkadzają. Można bić rekordy życiowe i ze sztucznym stawem biodrowym, i z dwoma. Wygrywać mistrzostwa pracowników Uniwersytetu Jagiellońskiego w narciarstwie alpejskim też można.
W czerwcu z kolei obowiązkowo muszą być w jego życiu żagle, motorówki, kajaki i inne sporty wodne. Senior pędzi samochodem na drugi koniec Polski, aby pomęczyć mięśnie i wyszaleć się tak, jak tylko 66-latek potrafi.
Ostatnio wiało za mocno albo nie wiało wcale. Musiałem przeprosić żagle, czekają na sierpień, wrócę tam – zdradza Lech Pankiewicz. Niestety tak dobrze na tym turnusie jeść dawali, że dwa kilogramy przytyłem. Wracam do domu i wsiadam na rower.
Swoje zamiłowanie do sportu przekazał, rzecz jasna, dzieciom i wnukom. Pankiewiczowie juniorzy nie przynoszą wstydu rodzinie: każdy uprawia ulubioną dyscyplinę, ich sportowe życie jest bogate i aktywne. Pankiewicz senior nie musi ubolewać, że młodym jedynie komputer i telefon w głowie.
Ja nie z tych, co to mówią dzieciom: nie skacz, bo sobie krzywdę zrobisz albo zmęczysz się. Jestem osobą popierającą aktywność dzieci od najmłodszych lat. Cieszy mnie bardzo, że moja wnuczka nie tylko skacze po ziemi, ale także wspina się, i to coraz, coraz wyżej – opowiada.
Aktywność społeczna
Dobry weterynarz i zdolny sportowiec nie może być złym człowiekiem. Lech Pankiewicz tysiące zwierząt leczy, diagnozuje, operuje bezpłatnie – ale ten punkt jest wpisany w jego etos zawodowy. Robi to elegancko i dyplomatycznie, aby nie urazić nikogo. Ogromne serce, empatyczne i hojne – mówi Anna, jedna z mieszkanek Wieliczki, która leczy swoje zwierzęta u pana Lecha.
Nasz bohater jest gotów w środku nocy pędzić na drugi koniec gminy, jeśli ktoś go o to poprosi. Odbierał porody u krów, kóz, klaczy.
Ale pomaga także ludziom. Dzień dziecka, powitanie lata czy jego pożegnanie – to imprezy, które wymyślił na swoim osiedlu dla okolicznych dzieci. Co roku szuka sponsorów, wybiera atrakcje, drukuje plakaty i organizuje wydarzenia na jedynym placu zabaw. Wielickie dzieci już wiedzą, że z początkiem czerwca trzeba wypatrywać plakatów z dokładną datą imprezy. Lech Pankiewicz załatwia to wszystko, często kursując w tę i we w tę rowerem.
Nie wiadomo, co bardziej go napędza – sport, praca, pasje, misja społecznika? Może jedna aktywność nie istniałaby bez drugiej? Pewne jest to, że gdyby Lech Pankiewicz siedział przed kominkiem na fotelu i oglądał mecze, to nie miałby ani sił, ani pomysłów, ani energii do tak ciekawego życia.
Ja nie z tych, co mówią dzieciom: nie skacz, bo sobie krzywdę zrobisz albo zmęczysz się. Jestem osobą popierającą aktywność dzieci od najmłodszych lat. Cieszy mnie bardzo, że moja wnuczka nie tylko skacze po ziemi, ale także wspina się, i to coraz, coraz wyżej.