Rodzina pasjonatów strzelectwa:
na strzelnicy uczymy się cierpliwości, opanowania i odpowiedzialności

Wielki, łysy mężczyzna z bronią nie budzi zaskoczenia, za to drobna, filigranowa kobieta lub kilkunastoletnia, nieśmiała dziewczynka sięgające po broń mogą wywołać konsternację. Jednak Paweł Zbierski i jego rodzina nie przejmują się tym, co na temat ich hobby myślą inni. Po prostu lubią strzelać. To ich rodzinna pasja, forma wypoczynku, sposób samorealizacji.

Rodzina Zbierskich udowadnia, że strzelectwo to sport dla wszystkich.
Źródło: archiwum prywatne

Nie ma górnej granicy umiejętności

Wszystko zaczęło się jak zazwyczaj: przypadkiem. Paweł zobaczył na Facebooku reklamę strzelnicy. Wcześniej nie interesował się bronią, ale postanowili z kolegami spróbować i Paweł przepadł. Jego wizyty na strzelnicy stawały się coraz częstsze, aż przybrały formę regularnych treningów.

W strzelaniu fajne jest to, że nie ma górnej granicy umiejętności – mówi Paweł. Zawsze można coś poprawić. Jeśli masz dobrego instruktora i chęci sięgania po nowe umiejętności, cały czas się rozwijasz. Mnie strzelanie daje organiczną wręcz przyjemność. Podobnie jak jazda samochodem z dużym silnikiem, kiedy masz satysfakcję, bo widzisz, że go kontrolujesz.

Żeby opanować podstawy obsługi broni, potrzeba co najmniej 10 godzin z instruktorem. Paweł strzela już od dekady. Ale, jak sam twierdzi, nie opanował tej sztuki w stu procentach. Ile by się nie strzelało, zawsze pojawia się jakaś nowa zmienna.

Mam kolegów, którzy spędzili kilkanaście lat w siłach specjalnych, i wszyscy mówią to samo: wystarczy zmienić jedną rzecz i musisz uczyć się kolejnych umiejętności – podkreśla. Strzelania nie da się opanować do końca. Tutaj w grę wchodzą setki niuansów. Każda broń jest inna, wymaga innych predyspozycji. Do tego dochodzą uwarunkowania fizyczne człowieka: jeden ma takie dłonie, drugi innej długości kciuki. Najdrobniejszy szczegół ma olbrzymi wpływ na celność i skuteczność.

Paweł dodaje: Zaczynałem na glocku. To trudny pistolet. Ale mój instruktor uważał, że najlepsza będzie praca na narzędziu najbardziej męczącym, niewybaczającym błędów. Jak człowiek nauczy się strzelać takim, to z każdym innym będzie łatwiej.

Treningi strzeleckie dostosowane są do możliwości uczestników – inaczej wygląda trening dorosłego, inaczej dziecka, a jeszcze inaczej seniora. Każdy się tutaj odnajdzie.

Efekt łupnięcia

Anna, żona Pawła, nie miała problemu z tym, że mąż strzela. Dlatego kiedy Paweł postanowił zainteresować ją tym sportem, nie musiał jej długo namawiać. Mąż często wciąga ją w różne aktywności: wyścigi sportowymi autami, nurkowanie czy skoki na spadochronie. Jednak kiedy kilka lat temu przekraczała próg strzelnicy, nie była pewna, czy jej się to spodoba.

Przyznam, że ten pierwszy raz był dla mnie przerażający – mówi Anna. Poprosiłam męża, żeby strzelił jako pierwszy, bo chciałam zobaczyć, jak to wygląda z boku, jaki to huk, jakie wrażenie. Zanim wystrzeliłam, byłam spocona ze strachu, bo nie wiedziałam, czego się spodziewać. Najpierw był glock. Tego dnia strzeliłam też ze strzelby. Dostałam wskazówki, jak mam ją trzymać, że może być odrzut, jak się ustawić, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Byłam naprawdę przestraszona. Jednak bardzo mi się spodobało. Lubię to łupnięcie przy strzelaniu z dużej broni.

Od tego czasu Anna zaczęła regularnie odwiedzać strzelnicę i stwierdziła, że to fantastyczna aktywność, która pozwala rozładować nerwy i napięcie po męczącym dniu.

Żona dobrze strzela, panuje nad bronią – zdradza Paweł. Strzela ze mną, z kolegami z sił specjalnych, sama. Nie boi się. W naszym domu pistolet to przedmiot jak każdy inny: nóż, kosiarka, suszarka do włosów. Broń sama z siebie nic nie zrobi. Do tego potrzebny jest człowiek. A jeśli mamy świadomość tego, co trzymamy w ręku, czy to jest kątówka, lutownica, czy glock, to wszystko będzie w porządku.

Nauka zaangażowania

W pewnej chwili Paweł pomyślał, że chciałby otworzyć własną strzelnicę. Wcześniej prowadził firmę poligraficzną, lecz strzelanie było jego pasją. Musiał podjąć ryzyko, jak to w biznesie. Ale ja jestem nauczony ciężko pracować, nie boję się tego – zapewnia.

Strzelnica Bunkier w Zduńskiej Woli działa od ośmiu lat. Ludzie przychodzą postrzelać, bo zobaczyli reklamę, dostali voucher i chcą spróbować, czują się zagrożeni, bo wożą duże pieniądze, mieszkają na odludziu, boją się wojny. Niektórzy traktują strzelanie jako formę spędzania wolnego czasu. Przychodzą wszyscy: młodzi, starsi, kobiety, mężczyźni, grupami, pojedynczo, rodzinami.

Wszyscy, którzy strzelają, zauważają, że jak ciężki nie byłby dzień, to gdy się postrzela, całe napięcie schodzi – tłumaczy Paweł. Ale najfajniejsi w tym są ludzie. Tutaj nikogo nie obchodzi, ile kto zarabia, co kto robi. Tworzy się familia. Znamy się, śmiejemy, strzelamy, bawimy się, urządzamy imprezy, zawody, wspieramy się i sobie pomagamy. Wiele kobiet na początku jest na „nie”, mówią: „Nigdy nie wezmę broni do ręki”. A później przychodzą i zakochują się w strzelaniu. Strzelają nawet starsze panie, po siedemdziesiątce, z uniwersytetów trzeciego wieku. Hałas to nie problem, bo strzela się w słuchawkach. Słyszymy wskazówki instruktora, ale huk wystrzału jest wytłumiony.

Dla rodzin strzelanie to ciekawa forma wspólnego spędzania czasu. Dzieci chcą spróbować tego, co robi tata, mama. Czują, że są częścią grupy dorosłych. Poznają rówieśników, którzy mają podobną pasję. Strzelanie to wymagające zajęcie, uczące zaangażowania, opanowania, cierpliwości, odpowiedzialności.

Sobota, niedziela są wypełnione, niezależnie od pogody – mówi Paweł. W styczniu mieliśmy zawody, były -3°C, śnieg, deszcz. Zaczęliśmy o 7.00, skończyliśmy o 23.00. Wszyscy mokrzy, ubłoceni po szyję, ale zadowoleni.

Impreza urodzinowa na strzelnicy

Młodsza córka Zbierskich, Amanda, jest jeszcze za mała na wizyty na strzelnicy. Starsza, Viktoria, ma 12 lat, zaczęła strzelać jako siedmiolatka. Anna i Paweł uważają, że im więcej dziecko posiądzie umiejętności – czy to będzie język niemiecki, angielski, pływanie, czy strzelanie – tym lepiej dla jego rozwoju, poczucia własnej wartości. Nie narzucają córce zainteresowań, lecz pokazują jej różne aktywności. Jeżdżą dużo po świecie, chcą, żeby jak najwięcej zobaczyła i znalazła później swoją drogę.

Broń to element naszego życia, więc chcieliśmy córce pokazać, jak się z niej strzela – wyjaśnia Paweł. Jeśli w domu jest kominek, to trzeba dziecko nauczyć, że się do niego zbyt blisko nie podchodzi, bo można się sparzyć. Że pewne narzędzia w garażu może wziąć do ręki, a do innych jest za małe. Uczę córkę obsługi różnych sprzętów. Ale tak samo, jak nie może sama wsiąść do samochodu i nim pojechać, tak samo nie może sama brać broni do ręki.

Uczę córkę obsługi różnych sprzętów. Ale tak samo, jak nie może sama wsiąść do samochodu i nim pojechać, tak samo nie może sama brać broni do ręki.

Paweł Zbierski

Idąc pierwszy raz na strzelnicę, Viktoria była przygotowana na huk i odrzut.

Na początku trochę się bałam, ale koledzy taty pokazali mi, na czym to polega, i było fajnie – opowiada Viktoria. W strzelaniu wszystko mi się podoba. Jest trudniejsze, niż się wydaje, wymaga wiele nauki. Ale warto. Koledzy i koleżanki ze szkoły wiedzą, że potrafię obchodzić się z bronią. Zrobiłam na strzelnicy swoje urodziny i wszyscy byli zachwyceni.

Viktoria wypatrzyła na stronie internetowej karabinek. Rodzice jej go kupili i teraz najbardziej lubi strzelać właśnie z niego. Trzyma go oczywiście na strzelnicy. Wie, że broń to kosztowny sprzęt. Jest nauczona, że karabin się brudzi, że należy o niego dbać tak samo, jak dba się o buty albo o wiertarkę.

Pamiętam sytuację sprzed wielu lat: czyściliśmy broń po strzelaniu i przyszła moja mama – wspomina Paweł. Zobaczyła karabiny porozkładane w ogrodzie i trochę się przestraszyła. Wiele osób postrzega strzelectwo jako coś groźnego. Te stereotypy związane z bronią są niesprawiedliwe.

Strzelectwo może być źródłem relaksu, odprężenia i pozytywnych postaw wobec życia.
Źródło: archiwum prywatne

Musimy sami umieć się obronić

Ludzie zazwyczaj odsuwają od siebie myśli o niebezpieczeństwie. Wypadek może się zdarzyć każdemu, ale nie mnie, inni chorują, ale nie ja. Tymczasem okazało się, że wojna jest bliżej, niż sądziliśmy. Uchodźcy z Ukrainy przywieźli opowieści, zdjęcia. Ludzie zaczęli rozumieć, że są kompletnie nieprzygotowani na wypadek konfliktu zbrojnego. Nie wiedzą, co zrobić, gdy zabraknie prądu, a telefony i bankomaty przestaną działać. Jak w takiej sytuacji nakarmić dziecko? Co zrobić, gdy zostanie się rannym? Prozaiczne rzeczy, o których na co dzień się nie myśli.

Nie chodzi o to, żeby straszyć – zaznacza Paweł. Jednak musimy zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje wokół nas. Zagrożenie jest realne. Ludzie nie chcą uczyć się walczyć, bo myślą, że ktoś inny zrobi to za nich. A tak nie jest. Wojna to myśliwce, rakiety, regularna armia, ale nie tylko. W pewnym momencie może podjechać pod nasz dom banda pijanych 20-latków wyposażonych w broń. I wtedy nikt nas nie obroni. Nie chciałbym być zmuszony do tego, by wyjąć broń i mierzyć do drugiego człowieka, ale chcę mieć możliwość obrony życia swojego i swoich bliskich.