Lubię być kowalem własnego losu i pracować wyłącznie na siebie
Rozmowa z Klaudią Breś, strzelczynią, mistrzynią i wicemistrzynią Europy, uczestniczką igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro (2016) i Tokio (2020), złotą i srebrną medalistką igrzysk europejskich (2023)
Jakiś czas temu powiedziała pani „Kocham rywalizację, uwielbiam być najlepsza. Nie wzoruję się na nikim. Napędzam się własną pracą i sukcesami” – to nadal aktualne czy coś by pani dodała?
Uśmiechnęłam się, gdy pani to czytała. Bardzo często podczas wywiadów padają pytania, na kim się wzoruję, kto jest moim idolem. A ja nigdy takich wzorów nie miałam. W sporcie znalazłam się dość niespodziewanie. Rozpoczęłam naukę strzelania tylko dlatego, że chodziłam do szkoły, w której strzelectwo było obowiązkowe. Jednak zawsze chciałam wygrywać. Nie patrzyłam, kto jest lepszy ode mnie, kogo mogę ścigać – chciałam być tą ściganą. Wiem, że są zawodnicy lepsi ode mnie. Ale chcę wyznaczać swoją ścieżkę, którą może kiedyś podążą następne osoby.
Czyli musiała się pani przekonywać do strzelectwa. Widziała pani dla siebie inną drogę?
Wolałam sporty takie jak tenis czy tenis stołowy. Ale strzelectwo? Nie wiedziałam, co ja tam będę robić. Spróbowałam, bo trzeba było, nawet niespecjalnie się przykładałam, lecz okazało się, że mam predyspozycje. Myślę, że mogę też nazwać to talentem. Trenerzy ciągnęli mnie na treningi, bo coś we mnie dostrzegli, a mnie nie bardzo się chciało. Ale pojawiły się wyniki. A ja lubię wygrywać – jak się za coś biorę i nie jestem w tym dobra, to nie idę w to za wszelką cenę. Tymczasem w strzelectwie sukcesy zaczęły przychodzić poniekąd same. Pod koniec gimnazjum doszłam do wniosku, że chciałabym zostać w tym sporcie. Zaczęłam jeździć na międzynarodowe zawody, trafiłam do kadry narodowej. Stawałam się coraz lepsza, doganiałam najlepsze zawodniczki, później zaczęłam je przeganiać. Pokochałam strzelectwo, ale potrzebowałam na to czasu. A żeby je nadal kochać po tylu latach, musiałam dorosnąć do tego, by sobie czasem odpuszczać i nie trenować za wszelką cenę.
Sposób, w jaki mówi pani o talencie i ciężkiej pracy, jest nietypowy. Większość sportowców twierdzi, że talent to 10–20% sukcesu, a reszta to praca.
Jestem w tym sporcie już 16 lat i wiem, że największe znaczenie ma nie tyle ciężka, ile mądra praca. Musimy odnaleźć siebie i to, co nam służy. U niektórych bez ciężkiej pracy się nie obejdzie, ktoś inny może mniej trenować, ale będzie potrzebował więcej wsparcia psychologicznego. Są strzelcy na takim „głodzie”, że mogą strzelać niemal bez końca, wciąż są gotowi wejść na stanowisko i walczyć. Mnie na takim przetrenowaniu strzelałoby się ciężko.
Największe znaczenie ma nie tyle ciężka, ile mądra praca. Musimy odnaleźć siebie i to, co nam służy. U niektórych bez ciężkiej pracy się nie obejdzie, ktoś inny może mniej trenować, ale będzie potrzebował więcej wsparcia psychologicznego.
Był taki moment, w którym poczuła pani, że to właściwa droga zawodowa, że w tym się pani widzi za 10, 15 lat?
To nie był konkretny moment, strzelanie z czasem w naturalny sposób stało się moją pracą. Dostałam się do Wojskowego Zespołu Sportowego w Bydgoszczy, który teraz mieści się w Poznaniu. Coraz wyraźniej widzę, że to moja ścieżka zawodowa na długie lata. Strzelectwo trenują nawet 60-latkowie i mają duże osiągnięcia. To nie lekkoatletyka, w której 35-letni zawodnik kończy karierę. Miałam chwilę załamania, w ciąży i zaraz po urodzeniu dziecka. Trudno było wyjeżdżać, kiedy córka była malutka. Ale teraz ułożyłyśmy z trenerką plan tak, abym mogła jak najwięcej trenować w Bydgoszczy. Jeżdżę tylko tam, gdzie naprawdę muszę, żeby się sprawdzić lub przygotować, choćby do zbliżających się igrzysk.
Kobieta na strzelnicy budzi respekt, strach, zainteresowanie? Czy nie wyzwala takich emocji?
Na strzelnicę na Zawiszy często przychodzą grupy policjantów i ochroniarzy. Kiedy idę z bronią, budzę zainteresowanie. Często dzieciaki przychodzą popatrzeć, szczególnie gdy strzelam z pistoletu sportowego, bo jest bardziej widowiskowy. Wydaje mi się, że kiedy rozkładam broń i zaczynam ją czyścić, to w głowach obserwujących pojawia się myśl: „Wow, rozłożyła sama broń, jak to możliwe?”. Dla mnie to automatyczna czynność, jak dla każdego człowieka coś, co wykonuje codziennie w pracy. Ale w naszym społeczeństwie funkcjonuje jeszcze stereotypowe myślenie, że kobieta nie zna się na takich rzeczach jak obsługa broni.
Co było dla pani większym sukcesem: dwukrotny udział w igrzyskach olimpijskich czy mistrzostwo Europy?
Największym osiągnięciem są igrzyska europejskie, na których zdobyłam złoto. Miały tak wyśrubowany poziom, że wykraczały rangą poza mistrzostwa Europy. Z kolei udział w igrzyskach olimpijskich był dla mnie spełnieniem największego marzenia, od kiedy zaczęłam trenować. Obserwowałam, jak Sylwia Bogacka zdobywała srebrny medal w Londynie, widziałam jej łzy wzruszenia. Pomyślałam, że też tak chcę. Wierzę, że przyjdzie moment, gdy będę mogła powiedzieć, że moim największym sukcesem jest medal olimpijski. I mam nadzieję, że stanie się to w przyszłym roku w Paryżu. Do trzech razy sztuka.
Co jest w strzelectwie najtrudniejsze?
Wyciąganie nauki z porażek, podobnie jak w każdym innym sporcie. Wielu sportowców tak bardzo przeżywa niepowodzenia, że nie są w stanie ruszyć dalej. Od psychiki zależy, czy ktoś potrafi przekuć porażkę w sukces, zobaczyć przegraną z pozytywnej strony – jako cenną lekcję.
Czy w tej dyscyplinie wszystko można wytrenować? Czy już na starcie potrzebne są cierpliwość, opanowanie, dobre oko?
Można powiedzieć, że to sport dla każdego, zależy tylko, jak daleko chce się dojść. Jeśli ktoś nie ma żadnych predyspozycji, jest nerwowy, nie potrafi się skupić, to raczej nie dojdzie do poziomu mistrzowskiego. Ale mamy też w strzelectwie sportowym, i to na dość wysokim poziomie, zawodników, którzy dostali się do czołówki dzięki ciężkiej pracy. Może się okazać, że samo wejście na międzynarodową arenę będzie dla nich szczytem osiągnięć. Jednak amatorsko każdy może spróbować.
Strzelectwo jest sportem olimpijskim od pierwszych nowożytnych igrzysk olimpijskich w 1896 r. Polska ma dwoje złotych medalistów olimpijskich: Józefa Zapędzkiego (1968, 1972) i Renatę Mauer-Różańską (1996, 2000).
Czy poleciłaby pani strzelectwo młodym ludziom?
Fizycznie jest ono ogromnie wymagające. Każdy profesjonalny sport to prosta droga do urazów i kontuzji. W strzelectwie trzeba wzmacniać mięśnie choćby na tyle, by zachowywać prawidłową postawę ciała, nie garbić się. Ważna jest również cierpliwość. Utrzymanie przyrządów razem podczas pracy na spuście jest niezwykle trudne do opanowania i wymaga długich godzin treningów. Powtarzalność, monotonia – to może odstraszać. Za to od strony psychicznej strzelectwo daje bardzo wiele. Widzę wśród członków rodziny i znajomych, którzy niczego nie trenują, jak łatwo się poddają, jak demotywują ich porażki. Mnie znacznie łatwiej znaleźć jasną stronę niepowodzenia także w życiu, zmobilizować się do walki, podnieść na duchu. Jestem zacięta i myślę, że to właśnie dzięki uprawianiu sportu. W dzieciństwie chyba taka nie byłam. Poza tym strzelectwo jak żaden inny sport uczy dyscypliny i skupienia.
W jakim wieku najlepiej zacząć trenować?
Strzelcy zaczynają najczęściej ok. 15. roku życia. Jednak są zawodnicy, którzy rozpoczęli przygodę z tą dyscypliną w wieku 35–40 lat i udało im się dojść do takiego poziomu, że zdobyli medale olimpijskie. Istotne są predyspozycje i samozaparcie. Jeśli osoba mająca 50 czy 60 lat chce spróbować strzelać amatorsko, to – o ile nie ma przeciwwskazań zdrowotnych – również może dojść do całkiem dobrego poziomu.
Przyjęło się, że strzelectwo to męski sport. Może kobiety mają obawy, że karabin jest za ciężki, że będzie duży odrzut, i dlatego nie pojawiają się zbyt często na strzelnicach?
To się zmienia, widzę na strzelnicach coraz więcej pań. Kobiety strzelające z karabinu osiągają w tej chwili lepsze wyniki na zawodach międzynarodowych niż mężczyźni. Nie ma żadnego powodu, dla którego kobieta nie miałaby strzelać, jeśli tego chce. Instruktor dokładnie wszystko objaśni, powie, jak oprzeć kolbę w taki sposób, żeby siła odrzutu rozłożyła się i poszła na całe ciało, a nie tylko w ramię. Owszem, karabin jest ciężki, ale strzela się w specjalnym stroju, więc zawodnicy tego nie odczuwają. Należy spróbować chociaż raz, żeby wiedzieć, czy się czegoś chce, czy nie. A nowe doświadczenia są super!
W całym kraju powstaje coraz więcej strzelnic. Czy strzelectwo to dziś popularna dyscyplina?
Wiele profesjonalnych klubów robi nabory dla dzieci, coraz łatwiej przyjść i postrzelać amatorsko, zdobyć pozwolenie na broń. Strzelanie staje się dostępne i powszechne. To widać. Niestety, jeśli chodzi o strzelectwo sportowe, to niewiele strzelnic w Polsce jest wyposażonych w tarcze elektroniczne, ma wystarczającą liczbę stanowisk, odpowiednie oświetlenie, żebyśmy mogli na nich trenować jako kadra. Bydgoszcz, Wrocław, Starachowice – to taki top. Brakuje strzelnic krytych, na których moglibyśmy strzelać zimą, gdy temperatura spada do zera lub poniżej. Nie da się zrobić porządnego treningu, kiedy ręce drętwieją z zimna. Miejmy nadzieję, że w najbliższych latach ten sport i jego zaplecze będą się rozwijać.
Będzie pani w przyszłości zachęcać córkę do tego, żeby poszła w pani ślady?
Parę lat temu powiedziałabym, że nie, lecz teraz coraz wyraźniej widzę plusy tego sportu dla psychiki i mentalności. Jeśli córka będzie chciała spróbować, na pewno jej nie zabronię, będę ją wspierać w każdym wyborze. Ale nie wiem, czy marzę o tym, żebyśmy kiedyś razem jeździły na zawody i żeby tak ciężko pracowała w sporcie. Każda dyscyplina wymaga ogromu wyrzeczeń: wyczerpujących treningów, wyjazdów, rozłąki z rodziną. Wielu rzeczy sportowcom nie wolno. Nawet ze zwykłymi lekami przeciwbólowymi trzeba uważać, bo mogą okazać się dopingiem. Leki wpływają na to, w jakim stopniu mogę się skupić, jak postrzegam rzeczywistość. W momencie, kiedy strzelam i ręka nie może mi drgnąć, ma to ogromne znaczenie.
Strzelectwo to zatem niełatwa dyscyplina – a jednak jest w nim pani od 16 lat. Co sprawia, że godzi się pani na te poświęcenia?
Strzelectwo jest wdzięcznym sportem. Co wypracuję, to mam. Najwięcej zależy ode mnie, nie aż tak wiele od sprzętu albo czynników zewnętrznych. W dzieciństwie wolałam sporty drużynowe, dziś nie wyobrażam sobie, że mogłabym trenować dyscyplinę, w której wynik jest uzależniony również od koleżanek z zespołu. Lubię być kowalem własnego losu i pracować wyłącznie na siebie. I lubię wygrywać. To ogromna satysfakcja stać na podium i słuchać Mazurka Dąbrowskiego, szczególnie w Polsce, kiedy kibice też śpiewają. Mój wynik daje satysfakcję nie tylko mnie, lecz także kibicom.