Chcieliśmy się odwdzięczyć za to, że tenis stołowy tyle nam dał

Rozmowa z Dariuszem Steuerem – tenisistą stołowym z 33-letnim stażem jako zawodnik, instruktorem i trenerem w Akademii Tenisa Stołowego w Gliwicach

Prowadzi pan razem z Jarosławem Tomickim Akademię Tenisa Stołowego, obaj macie na swoim koncie sukcesy zawodnicze. Skąd wziął się pomysł na Akademię?

Od małego dziecka fascynował mnie tenis stołowy. Zarówno ja, jak i Jarek, od dawna gramy w tenisa. Pomysł pojawił się spontanicznie. Gdy jest się starszym człowiekiem, pojawia się myśl, by coś po sobie zostawić. Myśleliśmy o stworzeniu czegoś, co przyciągnie młodzież do grania. Ale też chyba chcieliśmy się jakoś odwdzięczyć za to, że tenis stołowy tyle nam dał! Pokazać dzieciom i starszym ten sport, podzielić się z nimi naszymi technikami, które w przyszłości oni mogliby wykorzystać.

Co daje taka aktywność, jaką jest tenis stołowy? Czy to może być dobry sposób na utrzymanie albo na poprawę kondycji?

Jak najbardziej. To jest sport dla każdego – od pięcioletniego dziecka do osoby starszej. W tenisie można spotkać nawet grających weteranów, którzy mają prawie sto lat. Gdy teraz jeździmy na różne turnieje, obserwujemy duże zaangażowanie osób starszych. Nawiasem mówiąc, w lipcu 2024 r. odbędą się mistrzostwa świata w Rzymie, gdzie jest zgłoszonych już sześć tysięcy weteranów, w tym dwadzieścia osób powyżej dziewięćdziesiątego roku życia!

To wręcz niebywałe…

Zgadza się, i wyraźnie widać, że to jest sport dla każdego. Starszym graczom tenis stołowy może poprawić sprawność fizyczną, koordynację ruchową, zwinność, szybkość. Mówi się, że ten sport to „szachy na stole”. I coś w tym musi być, bo jest tu szybkość, ale też trzeba dużo myśleć, rozwijać umysł.

Czy na treningach pojawiają się rodziny? Zdarza się, że dzieci wciągają rodziców albo rodzice zachęcają dzieci, dziadkowie wnuki?

Oczywiście, jak najbardziej. Mamy wiele takich pięknych historii. Często bywa tak, że najpierw dziadkowie przyprowadzają wnuki, żeby sobie grały w tenisa. Za jakiś czas dziecko kończy karierę, zaczyna interesować się np. piłką nożną, bo chce zostać Lewandowskim albo Messim… A dziadkowie zostają i grają nadal, rozwijają swoją pasję. Ale też zdarza się, że dziadek siedzi na trybunach, a po jakimś czasie wnuk go wciąga w grę i tym sposobem senior zaczyna odkrywać przyjemność z grania. Dużo jest takich pokoleniowych sytuacji na treningach. To piękne, że całe rodziny się w to angażują.

Komu łatwiej przychodzi gra w tenisa stołowego – kobietom czy mężczyznom? Czy jest jakaś różnica?

Wszyscy tu mogą osiągać sukcesy. Z kobietami jest o tyle inaczej, że grają przeważnie dziewczyny do dwudziestego roku życia. Później – jeśli nie jest to kariera w najwyższych klasach rozgrywek – skupiają się zazwyczaj na obowiązkach rodzinnych. A gdy ich dzieci zaczynają być samodzielne, panie wracają na salę i zaczynają ponownie grać. Potem zabierają na treningi swoje dzieci. Integracja pokoleniowa jest na pewno widoczna.

A jakie jest pana doświadczenie w trenowaniu seniorów?

Praca ze starszymi zawodnikami jest ciekawa być może dlatego, że są już świadomi tego, co robią. Ich treningi są bardziej taktyczne i techniczne. Można więcej od nich wymagać. Dzieci uczą się podstaw, a ze starszymi można przejść cały szlak bojowy – planować z nimi taktyczne gierki, rozpoznawanie przeciwnika. Pracować tak, żeby zawodnik lepiej rozumiał swoją grę.

Jeśli ktoś nie osiąga oczekiwanych sukcesów, czy wtedy przychodzi zniechęcenie?

Wiele zależy od człowieka. Brak sukcesu czy porażka jednych mobilizuje do dłuższych i cięższych treningów, a inni się załamują i muszą trochę odpocząć od stołu i rakietki. Trzeba ich wtedy motywować, aby zaczęli na nowo.

Tenis jest sportem rozrywkowym, który może być traktowany przez dzieci jak zabawa?

Tenis może być genialną zabawą. Co jakiś czas robimy pokazy w szkołach, w różnych instytucjach. W trakcie tych pokazów zabawa jest taka, że nawet skaczemy po stołach! Gramy raz lewą, raz prawą ręką, ale gramy też nogą! Można grać telefonem, patelnią, talerzem, różnymi gadżetami. Wszystko zależy od pomysłowości. Nie ma ograniczeń! Widzimy zaskoczenie i radość osób obserwujących taką zabawę i nietypowe atrakcje. Byliśmy kiedyś z Jarkiem na wspólnym sylwestrze. Na sali złożyliśmy stoły, z obrusu zrobiliśmy siatkę, znalazła się gdzieś piłeczka do ping ponga, wzięliśmy talerzyki i nagle okazało się, że zamiast bawić się na parkiecie, wszyscy chcieli zagrać w tenisa… talerzykami! (śmiech)