Aleksandra Jagieło: Sportu i nauki nie da się połączyć? Bzdura!

Używki czy inne odskocznie działają chwilowo, a później przynoszą więcej szkody niż pożytku. Tylko aktywność fizyczna jest dobrym sposobem na to, żeby się rozładować, wyczyścić głowę, a przy okazji zadbać o kondycję i samopoczucie – mówi Aleksandra Jagieło, prezes BKS-u Stali Bielsko-Biała. Zawodniczka legendarnej drużyny „Złotek” Andrzeja Niemczyka ma nadzieję, że choć jedna z córek pójdzie w jej ślady i spróbuje swoich sił w siatkówce. Chciałabym, aby sport był zawsze obecny w ich życiu – podkreśla.

Rozmawiamy w trakcie globalnej pandemii. Nie mogę zatem zacząć inaczej niż od pytania o zdrowie. Czy pani i zespołowi BKS-u Stali Bielsko-Białej udało się przetrwać najtrudniejszy okres bez poważnych problemów?

Nie mieliśmy żadnych problemów, obecnie wszystko jest u nas w porządku.

Została pani prezesem BKS-u w trakcie pandemii. Tak trudnego początku nie miał chyba żaden z szefów siatkarskich klubów nad Wisłą.

Powiem szczerze: to rzeczywiście nie było łatwe. Dla mnie już samo podjęcie decyzji o tym, że zostaję przy siatkówce, ale wybieram zupełnie inną, nieznaną mi formę pracy, było trudne. Pandemia na pewno nie ułatwiła wejścia w tę funkcję, ale trzeba sobie zawsze wysoko stawiać poprzeczkę. Okoliczności mnie nie zniechęciły, ale wręcz zmobilizowały.

Jak pani praca wygląda teraz, czy wciąż jest czego się uczyć?

Myślę, że moja praca to taka dziedzina jak siatkówka: stale trzeba się rozwijać, a „trening” jest potrzebny, bo wciąż pojawiają się nowe możliwości współpracy z ludźmi, firmami, cały czas można się dowiedzieć czegoś nowego. Nie ukrywam, że te trzy miesiące były dla mnie bardzo trudne, ale też ciekawe, bo robię coś zupełnie innego niż dotychczas.

Aleksandra Jagieło
Fot. Jacek Klis

Od początku marca w mediach pojawiają się eksperci, którzy radzą, jak radzić sobie w tym trudnym czasie. Za każdym razem zwracają uwagę na rolę aktywności fizycznej w naszym życiu. Czy pani jako była sportsmenka widzi, że ćwiczenia faktycznie pomagają w okresach, gdy zmagamy się z problemami?

Oczywiście. Ostatnio byłam nawet na spotkaniu, podczas którego trenerka personalna mówiła właśnie o tym, że aktywność fizyczna to jedyna metoda na pozbycie się stresu. Używki czy inne odskocznie działają chwilowo, a później przynoszą więcej szkody niż pożytku. Tylko aktywność fizyczna jest dobrym sposobem na to, żeby się rozładować, wyczyścić głowę, a przy okazji zadbać o kondycję i samopoczucie.

W pani życiu też było tak, że sport pomagał poradzić sobie z problemami pozasportowymi?

Myślę, że tak. Siatkówka od zawsze była całym moim życiem. Z jednej strony przynosiła stres, a z drugiej stanowiła odskocznię od problemów niezwiązanych ze sportem. Kiedy przychodził trening, musiałam się skupić wyłącznie na tym, co robię, na tym, żeby być coraz lepszą. Gdy faktycznie miałam jakieś problemy, na treningu na chwilę schodziły na dalszy plan, a gdy już po nim do nich wracałam, to nie wydawały się tak straszne jak wcześniej. Pojawiała się wtedy myśl, że jednak nie ma kwestii, których nie da się rozwiązać. To bardzo ważne. Nie ukrywam, że w okresie pandemii to zaniedbałam, a nowe sprawy i stres się nagromadziły. Ale właśnie otwiera się siłownia, na którą zawsze chodziłam, i postanowiłam, że dziś jest ten dzień, w którym wracam do aktywności fizycznej, bo muszę pewne rzeczy odreagować.

W jednym z wywiadów czytałam, że aktywność fizyczna była w pani życiu od zawsze. Podobno ważną rolę w tej kwestii odegrała pani mama.

O tak. Od przedszkola chodziłyśmy z siostrą na zajęcia taneczne, później zaczęła się przygoda z siatkówką. Mama twierdzi, że to po niej mam talent, bo ona też w liceum grała w siatkówkę. Ma nawet jedno zdjęcie, więc jej wierzę.

Zawsze miałam wsparcie rodziców, zawsze mi kibicowali. Zresztą nie tylko mi, bo również moja siostra do ukończenia szkoły podstawowej – później także – cały czas grała. Faktycznie byłyśmy aktywne.

Teraz sama pani jest mamą. Czy pani również próbuje zarażać swoje córki miłością do sportu?

Tak. Mój mąż też jest wielbicielem sportu i oboje chcemy, żeby nasze dzieci w tym sporcie były. Dodatkowo chciałabym, żeby któraś z moich córeczek złapała bakcyla siatkówki. Starsza na razie ma bardziej artystyczną duszę, młodsza dopiero nauczyła się chodzić. Jeszcze mają czas. Ale nawet jeśli wybiorą zupełnie inną drogę, będę im kibicować i nie będę na nich niczego wymuszać. Chciałabym jednak, żeby sport zawsze był obecny w ich życiu.

Kiedy była pani mała, zdecydowała się pani pójść na testy do klasy siatkarskiej. Pamięta pani, co nią wtedy kierowało?

Jak mówiłam, najpierw chodziłam na tańce. Ale wiedziałam, że nie chcę tańczyć. Siatkówka była alternatywą, bo w mojej szkole podstawowej była tylko klasa sportowa o profilu siatkarskim. Kiedy zorganizowano do niej nabór, poszłam tam, pojawiła się też moja koleżanka. Podstawowym testem były odbicia piłką sposobem górnym o ścianę. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z siatkówką, ale mi i mojej koleżance odbijanie udało się najlepiej. Tak naprawdę nie miałam więc innej drogi, nie tak jak teraz, kiedy w szkołach jest mnóstwo możliwości rozwoju. Ale w sumie po latach bardzo się cieszę, że tak wyszło.

Jak pani myśli, czy dla pokolenia pani córek sport – ze względu na mnóstwo otaczających je bodźców i na media społecznościowe – wydaje się mniej atrakcyjny niż dla pani pokolenia?

Myślę, że tak. Nie potrafię tego zrozumieć i nie ukrywam, że próbuję o tym rozmawiać ze starszą córką. Widzę u niej zafascynowanie „youtuberstwem”, Facebookiem. Ośmioletnie dziecko chce mieć Messengera, bo koleżanki mają. Czasami mnie to irytuje. Wiadomo, to jest dziecko dorastające w zupełnie innej rzeczywistości, dla niego to normalność, ale próbuję z tym walczyć. Wiem, że nie mogę odciąć tego świata całkowicie, bo teraz trochę inaczej się żyje, ale cały czas próbuję wpoić moim córkom, że sport jest bardzo ważny, że to zdrowie i trzeba się ruszać.

Czy pani jako była sportsmenka, jako matka i wreszcie jako prezes klubu siatkarskiego ma pomysł na to, co zrobić, żeby sport był atrakcyjny dla dzieci?

Na początku wszyscy zachłysnęli się światem wirtualnym, ale powoli coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że nie tędy droga. Wśród młodych ludzi uzależnienie od internetu to problem, z którym nierzadko trzeba się nawet udać do specjalisty. Wydaje mi się, że oprócz rozmowy trzeba dawać przykład, to raz. Dwa: próbować zachęcać najmłodszych do aktywności, pokazując im, że są dzieci, które potrafią grać w piłkę i jeździć na nartach, mimo że żyją w obecnym świecie. Trzeba im to demonstrować, bo wydaje mi się, że przekaz wizualny najbardziej przemawia do dzieci.

Może pomysłem jest też to, by kluby sportowe jeszcze chętniej pokazywały swoje gwiazdy między innymi w sieci, w mediach społecznościowych? Tam, gdzie obecnie są dzieci.

Myślę, że tak. Dwa lata temu zorganizowaliśmy wspólnie ze sponsorem naszego zespołu spotkania dla młodzieży z siatkarkami i policjantem. Oprócz przekazywania wiedzy na temat ruchu drogowego było też zachęcanie do sportu, bo właśnie to robiły zawodniczki, rozdając autografy. Myślę, że to ważne, by sportowcy pokazywali się dzieciom na przykład w mediach społecznościowych i zachęcali je do ruchu.

Chodziła pani do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu – to miejsce, gdzie najlepszy siatkarski narybek rozwijał umiejętności, uczył się i mieszkał w jednym internacie. Jak pani wspomina ten czas i co myśli o samej instytucji SMS-ów?

Mogę powiedzieć jedynie tyle, że dzięki tej szkole byłam tam, gdzie byłam, i zdobyłam to, co zdobyłam. Myślę, że gdybym tam nie poszła, nie osiągnęłabym takiego poziomu. To był dla mnie na pewno bardzo trudny okres: jako 15-latka wyprowadziłam się z domu i musiałam żyć praktycznie bez rodziców. Nieraz dzwoniłam do nich i płakałam, że chcę wracać, ale duma nie pozwalała mi zrezygnować. Wiedziałam, że jak już coś zaczęłam, muszę to skończyć – i to mnie cały czas pchało do przodu. Uważam, że takie szkoły z pewnością pomagają rozwijać talenty.

Czasem rodzice myślą, że sport i nauka nie idą w parze, niektórzy mają z tego powodu wątpliwości, czy posyłać dzieci do klas sportowych. Czy z pani doświadczenia wynika, że jest się czego bać?

Moim zdaniem nie tylko rodzice, lecz także nauczyciele mają takie podejście i w tym tkwi największy problem. Jeśli nauczyciel rozumie, że ktoś ma pasję i chce się w niej realizować, to nie będzie przeszkadzał, tylko pomoże na tyle, na ile jest w stanie w ramach swoich kompetencji. Ja też nieraz słyszałam – już na studiach – że jeśli nie mogę być na jakimś egzaminie, muszę zdecydować: sport czy nauka. To bzdura! Można pogodzić obie dziedziny, tylko trzeba bardzo tego chcieć, być zorganizowanym i dostać szansę od drugiej strony. W SMS–ie było o tyle łatwiej, że nauczyciele byli do dyspozycji uczniów i rozumieli ich sytuację. To jednak nie znaczy, że jeśli ktoś się czegoś nie nauczył, to nie dostawał złych ocen. Kiedy dwa razy nie przeczytałam lektury, dostałam jedynkę – i od razu szłam do pokoju nadrabiać czytanie.

Pamiętam, jak zaczynałam studia licencjackie. Zachłysnęłam się wtedy swobodą, bo wyszłam ze szkoły, byłam dorosła, miałam 19 lat. Zaczęłam studia i podeszłam do nich lajtowo. Po licencjacie zrobiłam sobie 16 lat przerwy. Wróciłam na magisterkę jako 37-latka, matka jednego dziecka, grałam wtedy ostatni sezon w BKS-ie, a potem jeszcze byłam w ciąży z drugą córką. I to wszystko udało mi się pogodzić.

Co było dla pani największą korzyścią lub wartością płynącą z siatkówki?

Miałam szczęście do klubów. Tam, gdzie przychodziłam, nigdy nie było problemów finansowych – to ważne – i zawsze walczyłyśmy o najwyższe cele. Poznałam wielu ludzi, z którymi utrzymuję kontakt do tej pory. Na pewno siatkówka nauczyła mnie dyscypliny, waleczności, niepoddawania się. Mogłam też pokazać życie sportowca mojej córce, choć była wtedy mała. Generalnie uważam, że miałam w życiu wielkie szczęście, poparte ciężką pracą i tak naprawdę – oprócz niezrealizowanego marzenia sportowego o wyjeździe na igrzyska – czuję się spełnioną zawodniczką.

Na koniec poproszę o wskazówkę. Wyobraźmy sobie, że jestem młodą dziewczyną z okolic Bielska-Białej, która chce rozpocząć przygodę z siatkówką i grać w BKS-ie. Od czego powinnam zacząć?

Najmłodsze są grupy szkolne. Chcemy, aby w przyszłości przygoda ze sportem, tak jak w przypadku piłki nożnej, zaczynała się nawet na etapie przedszkola, ale to dopiero plany. BKS to tak naprawdę dwie części: grupa seniorska siatkówki i stowarzyszenie, czyli grupa szkoląca dzieciaki. Tam można się zapisać. Wystarczy się do nas zgłosić, a my wszystkim pokierujemy.