Zamknij oczy i tańcz – i poczuj się dobrze w swoim ciele!

Umożliwia porozumienie z osobą z drugiego końca świata, nawet jeśli nie znasz ani słowa w jej języku. Uczy pewności siebie. Rzeźbi ciało. Pozwala znaleźć siłę na walkę ze swoimi słabościami. Poznaj historię trzech kobiet, które udowadniają, że taniec może stać się nie tylko pomysłem na życie, lecz także prawdziwą miłością.

Sara: taniec brzucha kocha wszystkie kobiety

– Kiedy mówię, że naukę tańca brzucha zaczęłam w wieku 34 lat, to nie chcą uwierzyć, że udało mi się osiąg­nąć obecną technikę i elastyczność. Jestem więc chodzącym dowodem na to, że zacząć można naprawdę późno i dzięki pasji oraz ciężkiej pracy mieć świetne efekty – opowiada z uśmiechem Sara Damm, tancerka orientalna, instruktorka tańca brzucha, tribal fusion, aerial jogi oraz… projektantka mody. I dodaje:

– Gdyby jednak nie totalne zauroczenie tańcem orientalnym, które dopadło mnie zupełnie znienacka – podczas występu obejrzanego w Hiszpanii, a później warsztatów tańca brzucha wymyślonych przez moją koleżankę – z motywacją do jego nauki mogłoby być znacznie gorzej. Bo mimo tego, że pracowałam w branży modowej, wymyślałam choreografie pokazów, uczyłam modelki chodzić po wybiegu i byłam pewna, że mam dobre poczucie rytmu, to po pierwszych zajęciach tańca brzucha okazało się, że jestem królewną z drewna. Wysoką, chudą, kanciastą i z ciałem, w którym nic nie rusza się tak, jak powinno.

Sara Damm

Lata pracy się opłaciły: dzisiaj Sara uczy tańca orientalnego w Polsce i za granicą. Ale pamięta swoje początki i doskonale wie, jak dotrzeć do uczennic, choć każda z nich pojawia się na zajęciach z innego powodu.

– Część dziewczyn przychodzi, bo lubi muzykę orientalną albo wróciła z wakacji w Egipcie i zakochała się w tej kulturze. Inne chcą się nauczyć jakiegoś tańca, ale mają problem ze znalezieniem odpowiedniego partnera, więc wybierają formy solo. Trzecią grupę stanowią osoby, które pocztą pantoflową dowiedziały się, że na moich zajęciach zwracam ogromną uwagę na prawidłową postawę, technikę – zatem to też świetna szansa na to, żeby porządnie rozruszać ciało po wielu godzinach przy biurku – podkreśla Sara.

Pieczołowita dbałość o prawidłowe ułożenie ciała podczas tańca to znak rozpoznawczy Sary – często jej zajęcia wyglądają bardziej jak… rehabilitacja.

– Bywają dni, kiedy zamiast ćwiczyć konkretne figury, puszczam moim uczennicom specjalną muzykę i uczymy się prawidłowo oddychać. Tak! Bo ciągle zgarbieni, skurczeni nad komputerami i komórkami, kompletnie nie umiemy oddychać.

Nietypowych elementów na zajęciach z Sarą jest zresztą więcej. Na dobre przepędziła modę na naukę tańca orientalnego w długich, powłóczystych spódnicach – dlatego że nie widać w nich kolan, które odgrywają kluczową rolę, uruchamiając ruch bioder. A bez zrozumienia tego mechanizmu nie uda się prawidłowo zatańczyć wielu podstawowych dla tańca brzucha figur.

– Kiedy jednak opanuje się technikę, wtedy dzieje się magia. Nie znam kobiety, która nie byłaby piękna w tym tańcu. On kocha wszystkie kształty – wiotkie tancerki prezentują się cudownie w falach, za to bardziej krągłe są stworzone do „dropów”, czyli akcentów biodrami. Mogą je zatańczyć tak, że publiczność będzie miała ciarki na plecach! – stwierdza instruktorka.

Taniec orientalny kocha wszystkie kobiety – i pomaga im się zmienić. Takich metamorfoz Sara na swojej sali widziała już mnóstwo: z cichych, nieodnalezionych w swoim ciele dziewcząt w pewne siebie, odważne kobiety.

– To, jak moje uczennice zmieniają się fizycznie, widać gołym okiem. Poprawia się ich postawa, znikają nadmiarowe kilogramy, zaczynają bardziej o siebie dbać, niekiedy nawet decydują się na odważniejszy kolor włosów czy makijaż. Do innych przemian, bardziej duchowych, przyznają się z czasem same – że stały się bardziej asertywne, potrafią wreszcie postawić na swoim – mówi Sara.

Zdarzają się też bardziej dramatyczne historie. Niedawno tancerka dostała od jednej ze swoich dawnych uczennic e-mail, w którym ta po latach przyznała, że zajęcia taneczne były dla niej psychicznym ratunkiem w najtrudniejszym momencie życia, kiedy zmagała się z rozwodem i utratą pracy.

Nie ma znaczenia, w jakim wieku człowiek przychodzi do niej ze słowami: „Chcę tańczyć”. Każdy ma szansę się tego nauczyć i każdy powinien spróbować.

– Inaczej mieszka się w ciele zadbanym ruchowo. A taniec orientalny
wywodzi się z naturalnych ruchów, zdrowych dla organizmu. Nie ma tu przesadzonych wygięć, ryzyka kontuzji czy deformacji. Dlatego można go tańczyć w każdym wieku, co potwierdzają tancerki na całym świecie – a także część moich uczennic, które na zajęcia trafiły dopiero w 60. czy nawet 70. wiośnie życia – kończy Sara.

Agnieszka: tango argentyńskie to moje esperanto

Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, Agnieszka Stach pracowałaby pewnie dzisiaj w jednej z wiodących kancelarii prawniczych, przygotowywała pozwy sądowe, reprezentowała swoich klientów przed sądem. Pozwoliła jednak wybrać nie rozumowi, lecz sercu – a je skradło tango argentyńskie. Rzuciła więc studia prawnicze, żeby tańczyć i uczyć innych. Od 2015 roku prowadzi jedną z krakowskich szkół tanga argentyńskiego (http://stachley.com/), a od 2016 organizuje festiwal tanga argentyńskiego Krakus Aires Tango Festival, który raz do roku zamienia stolicę Małopolski w kipiącą energią południa milongę.

Jak podkreśla Agnieszka, tango argentyńskie to nie wyłącznie taniec. To styl życia.

Agnieszka Stach

– W ciągu tygodnia rozwijamy się na lekcjach, walczymy, żeby skoczyć oczko wyżej w interpretacji muzyki i technice, wieczorami spotykamy się na lokalnych milongach, gdzie bawimy się z przyjaciółmi i plotkujemy o życiu. To również świetny pretekst do dbania o siebie, dobierania fajnych ciuchów, fryzur. Ludzie tańczący tango wyglądają często o 10 lat mniej! – zwraca uwagę tancerka.

Jak dodaje, w tangu łatwo też poczuć się… kosmopolitą.

– Gdy przychodzi weekend, jeździmy po całej Europie: na festiwale, warsztaty i maratony tangowe. W tangu łatwo poczuć się obywatelem świata, mieć znajomych, którzy zapraszają cię do swoich domów w Nowym Jorku, Dubaju, Japonii. To niesamowita, bardzo ciekawa grupa ludzi. I to wcale niemała. Tango prowokuje do podróży, poznawania nowych kultur i miejsc. Nikt nie chce tańczyć jedynie ze swoim partnerem, chociażby był najwspanialszy na świecie.

Miłością do tanga Agnieszka zaraża od lat – i to nie tylko Polaków. Wraz ze swoim partnerem tanecznym Tymoteuszem Leyem organizuje warsztaty i pokazy na całym świecie. Na ich stronie stachley.com znajdziemy dziesiątki filmów z pokazami – część nakręcono w otoczeniu zachwycających krajobrazów czy zabytków. Mając tak szeroką perspektywę, kobieta dostrzega, że mimo dość chłodnego klimatu Polakom bynajmniej nie brakuje „gorącej krwi”, pięknie objawiającej się w tangu.

– Polacy są w środowisku międzynarodowym uważani za bardzo dobrych tancerzy. Mówię tu nie o samych instruktorach, lecz o tancerzach amatorach, czyli zwyczajnych Kowalskich, którzy zakochali się w tangu, zaczęli chodzić na kurs, poszli na pierwszy festiwal, a później już każdy urlop spędzają w miejscach, gdzie tańczy się tango. Dlaczego mamy tak dobrą opinię w środowisku? Myślę, że z tej samej przyczyny, dla której mamy tylu skrzypków wirtuozów – bo łączymy pracowitość i romantyzm. Mam przywilej uczenia tanga w różnych miejscach świata i muszę przyznać, że taka kombinacja zdarza się rzadko – zaznacza instruktorka.

Tango argentyńskie to proces trwający latami – spędzanymi na parkiecie. Na co trzeba się przygotować na samym początku tej drogi? Agnieszka wskazuje przede wszystkim brak reguł.

– Tango argentyńskie jest w pełni improwizowane, do tego stopnia, że nie istnieje nawet krok podstawowy. Partner sam musi wymyślić, jaki krok chce zrobić, a partnerka w każdej milisekundzie ruchu musi uważać na jego sygnały. Osoby, które lubią sporty wymagające dużej precyzji, np. golf czy tenis, będą zachwycone tą nauką – tłumaczy.

To nie koniec niespodzianek. Jak się bowiem okazuje, tango mylnie uważa się jedynie za taniec pełen pożądania i miłosnych uniesień.

– Uniesień jest dużo, jednak przede wszystkim muzycznych. Takich, jakie czuje się, słuchając Czajkowskiego. Tango można więc z przyjemnością zatańczyć z osobą dowolnej płci, ale i z rodzeństwem, rodzicami czy przyjacielem – wylicza Agnieszka. Podkreśla też, że ten taniec świetnie demaskuje słabe strony osobowości i motywuje do pracy nad nimi:

– Może to być nieśmiałość w stosunku do płci przeciwnej, kompleksy związane ze słyszeniem muzyki, koordynacja ruchowa albo nawet problem z utrzymaniem koncentracji. Podczas lekcji tanga da się odkryć i przepracować swoje słabości, czasami skuteczniej niż z coachem!

Warto zatem podjąć wyzwanie – tym bardziej że nigdy nie jest na to za późno.

– Ludzie tańczą tango w każdym wieku. Mój najmłodszy uczeń miał 14 lat, najstarszy 85. A czy w jakimś wieku nie można się już uczyć języka angielskiego? Tango argentyńskie to fantastyczny język komunikacji, pozwalający tańczyć z ludźmi z całego świata. Takie taneczne esperanto – zauważa Agnieszka i dodaje: – Zdarza mi się, że na imprezach międzynarodowych tańczę jak szalona z człowiekiem, z którym nie jestem później w stanie o tym porozmawiać, ponieważ nie znamy żadnego wspólnego języka. To niesamowite przeżycie.

Joanna: taniec towarzyski na nogi, ręce i koła

Joanna Reda tańcem towarzyskim zajmuje się już od ponad 18 lat. Świetnie czuje się zarówno w formach standardowych, jak i w stylu latynoamerykańskim, który umożliwia większą żywiołowość i emocje. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że każdą rumbę czy tango turniejowe Joanna tańczy… na wózku.

Joanna Reda
fot. Jacek Reda

Urodziła się 29 lat temu z wieloma wadami anatomicznymi, w tym poważnie uszkodzonym kręgosłupem i wodogłowiem. Nie przeszkodziło jej to w trafieniu do światowej czołówki tancerzy. Wspólnie ze swoim długoletnim partnerem Pawłem Karpińskim zwyciężyła w 2010 roku w mistrzostwach świata w stylu standardowym, a w 2016 roku, w Koszycach, w mistrzostwach Europy w stylu latynoamerykańskim. To tylko ułamek jej osiągnięć, ale – jak sama mówi – największy sukces stanowi dla niej to, że może ciągle rozwijać swoją pasję.

– Jestem wdzięczna, że zdrowie pozwala mi tańczyć już tyle lat na krajowych i międzynarodowych parkietach. Chciałabym to dalej robić, a w przyszłości – jeśli się uda – zostać instruktorką i wychować nowe pokolenia tancerzy – zdradza Joanna, dodając, że obecnie w Polsce osoby niepełnosprawne nie mają wielu miejsc do nauki tańca. Takie ośrodki znajdują się jedynie w Łomiankach, Bełchatowie, Krakowie i Szczecinie.

Joanna miała więc sporo szczęścia, choć jej przygoda z tańcem zaczęła się zupełnie zwyczajnie – na dyskotece. Była tam też Iwona Ciok, utytułowana tancerka i prezes klubu Swing Duet. Jednak początki wcale nie były łatwe.

– Pani Iwona zauważyła, że fajnie się ruszam i dobrze czuję rytm muzyki i zaprosiła mnie na klubowe zajęcia taneczne. Wtedy zaczęła się naprawdę ciężka praca, tym bardziej że na początku tańczyłam ze sprawnym tancerzem. Godziny ćwiczeń, zakwasy… Ale długo najtrudniejsze dla mnie było samo zapamiętanie choreografii wszystkich tańców. A przed każdym turniejem trzeba mieć je opanowane perfekcyjnie! – wspomina tancerka.

To właśnie w trakcie zajęć w klubie poznała Pawła, z którym tańczyła potem przez 15 lat.

– Rola partnera jest kluczowa zarówno w tańcu towarzyskim osób pełnosprawnych, jak i w tańcu na wózkach. Publiczność i jury odbierają i oceniają nas bowiem jako parę, a nie każdego osobno. Dlatego dobry partner to skarb, a wiele wspólnych lat na parkiecie owocuje świetną komunikacją: wystarczy spojrzenie, gest, żeby się zrozumieć – wyjaśnia Joanna.

Taniec otworzył przed nią świat. Dzięki turniejom zwiedziła sporo krajów i poznała mnóstwo ludzi, którzy stali się dla niej inspiracją, a nierzadko i prawdziwymi przyjaciółmi. Dał jej też siłę do walki o siebie. Na parkiecie, w pięknej sukni uszytej specjalnie dla niej, estradowym makijażu i fryzurze, czuje się piękna i szczęśliwa.

– Stałam się silniejsza, bardziej otwarta i pewna siebie. Taniec poprawił też moją kondycję oraz sprawność motoryczną – w czasie układów tanecznych i treningów muszę wykonywać wiele ruchów, których w codziennym życiu nigdy nie robię. To poprawia moją szybkość, refleks i zakres – wylicza Joanna.

Odważniej patrzy też w przyszłość. Zapytana o największe marzenie, bez zawahania zdradza:

– Od lat to samo: by taniec towarzyski na wózku stał się dyscypliną paraolimpijską i żebym mogła z dumą reprezentować nasz kraj.