Kulturystyka, czyli ciężka praca, rygorystyczna dieta, ogrom wyrzeczeń i… spełnienie!

Żanetę i Kubę łączy więcej niż przeciętne małżeństwa. Miłość – wiadomo, ale też wspólna pasja: kulturystyka. Razem trenują, wspierają się, wzajemnie motywują. Każde z nich doskonale rozumie, co to dyscyplina, ciężka praca i konieczność wyrzeczeń. A teraz – zaledwie dwa tygodnie temu – powitali na świecie swoje pierwsze dziecko. Czy Staś zostanie kulturystą, tak jak rodzice? Tego jeszcze nie wiadomo. Na pewno jednak jest mu pisana sportowa droga. Ma to w końcu zapisane w genach.

Kulturystyka to niezwykle wymagający sport. Ktoś, kto patrzy z boku, nie ma pojęcia, jak bardzo. Długie godziny spędzane na siłowni, hektolitry potu wylane na treningach, trzymanie rygorystycznej diety, ciągła samokontrola, systematyczność, praca nad siłą woli i nad swoim ciałem. Ale jeśli naprawdę się coś kocha, warto to robić. Dla prawdziwych pasjonatów – a takimi są Żaneta i Kuba Szczerbowie z Radzynia Podlaskiego – nie ma zbyt wielkich wyzwań w drodze do celu.

Żaneta i Kuba Szczerbowie
Fot. archiwum prywatne

Znaleźć cel i robić swoje

Żaneta zawsze była aktywna fizycznie. Już w czasach szkolnych startowała w zawodach sportowych, później ćwiczyła z Ewą Chodakowską. W 2013 r. zaczęła trenować na siłowni u znajomego. Pochodzi z okolic Końskich w województwie świętokrzyskim i na początku w niewielkim miasteczku było trochę gadania, no bo jak to: dziewczyna i kulturystyka? Przecież to męski sport, będzie wyglądała mało kobieco.

– Na szczęście byłam już uodporniona na ludzkie komentarze i teksty, że coś się udało zdobyć tak, a nie inaczej – opowiada. – Wcześniej brałam udział w wyborach miss, startowałam w konkursach piękności. Tam zawiści i negatywnych komentarzy nie brakuje. Trzeba po prostu robić swoje.

Chciała mieć cel. Kiedy znalazła w gazecie zapowiedź debiutów kulturystycznych, postanowiła się sprawdzić. Przygotowywała się sama, bez trenera. Zarówno w kwestii diety, jak i treningów opierała się na wiedzy starszych kolegów i wskazówkach znalezionych w czasopismach, a pozować uczyła się z internetu. Wszystko na własną rękę, trochę improwizując. Bakcyla jednak złapała. W 2014 r. wystartowała w swoich pierwszych zawodach.

– I zajęłam 7. miejsce, na ponad 30 dziewcząt – wspomina. – Dla mnie to był naprawdę duży sukces. Ten sport wyglądał wtedy inaczej niż dziś. Jeśli chodzi o oprawę, warstwę wizualną stał na dużo niższym poziomie. Dziewczyny same przygotowywały stroje, każda wychodziła na scenę w innych butach. Teraz się to ujednoliciło, jest pełna profeska, wszystko dopasowane na tip-top.

Miała wówczas 23 lata. Była po studiach dziennikarskich w Lublinie, ale w tym zawodzie niełatwo o pracę. W małym mieście często decydują koneksje rodzinne, znajomości, układy, a nie umiejętności. Kiedy już zaczęła ćwiczyć, całkiem poszła w tę stronę. Została trenerem personalnym – przez chwilę miała nawet własną siłownię – i udziela porad dietetycznych. Skoncentrowała się na kulturystyce i samorozwoju, zrobiła wiele kursów zawodowych.

– Gdybym wcześniej odkryła kulturystykę, to pewnie pod tym kątem wybrałabym kierunek studiów – mówi dzisiaj. – Ale dopiero później poznałam swoje prawdziwe powołanie.

Po sukcesie na zawodach zapisała się do klubu sportowego w Ostrowcu Świętokrzyskim. Miała już profesjonalnego trenera. Ten sam trener prowadził też Kubę, którego przygoda z kulturystyką zaczęła się jeszcze w szkole średniej, gdy miał 17 lat.

– Od małego imponowały mi duże, muskularne sylwetki – opowiada Kuba. – Mój tata trenował na siłowni, z kolegami stał na bramkach w klubach. Wszyscy byli dobrze zbudowani. Ale nie myślałem, żeby samemu trenować. Swoją przyszłość wiązałem z mundurem. Poszedłem do szkoły średniej, do klasy o profilu straży granicznej. Szkoła była oddalona od mojej miejscowości o 50 kilometrów, więc mieszkałem w internacie. Pokój dzieliłem z chłopakiem, który ćwiczył na siłowni. Zacząłem trenować razem z nim. Na początku w pokoju, hantlami. Wziąłem od taty ruskie sztangielki. Łączyliśmy dwa krzesełka, które imitowały ławeczkę.

W drugiej klasie liceum Kuba zaczął organizować z kolegami szkolne dyskoteki. To były takie imprezy, że słyszał o nich każdy w promieniu 80 kilometrów. Zjeżdżała się na nie młodzież z okolicznych miasteczek i wsi. Odbywały się raz w miesiącu, w czwartki, a pieniądze z biletów szły na zakup sprzętu do treningów.

– Czegoś takiego u nas w okolicy nie było – wspomina Kuba. – Przyjeżdżali znajomi didżeje, brali ze sobą lasery, dymiarki. Imprezy były naprawdę duże, bywało na nich po 600 osób. Wystarczyło kilka takich dyskotek i nazbieraliśmy na sprzęt. Zrobiliśmy siłownię w szkole. Później w jednym klubie poznałem chłopaka, który zdobył mistrzostwo Polski. Zakumplowaliśmy się, i tak zaczęło się poważne trenowanie.

Wspólny trener, wspólna pasja, miłość

Kiedy Żaneta i Kuba trenowali w tym samym klubie i mieli tego samego trenera, polecieli razem na mistrzostwa Europy. Jeszcze na stopie koleżeńskiej, bo oboje byli w stałych związkach.

– Choć nie powiem, Żanetka już wtedy wpadła mi w oko – przyznaje Kuba. – Ale miałem dziewczynę, byłem zakochany, nie myślałem o innych. I wiedziałem, że ona ma chłopaka.

Miłość przyszła nieco później. Na razie realizowali swoje pasje oddzielnie. Oboje startowali w zawodach. Kuba zdobył tytuł mistrza Europy juniorów, Żaneta też miała osiągnięcia na scenie krajowej i międzynarodowej: wygrane mistrzostwa Polski, puchar na zawodach Arnold Champion w Hongkongu. W 2016 r. spotkali się znowu, tym razem na targach sportowych w Warszawie. Oboje reprezentowali sponsorujące ich firmy produkujące suplementy diety. I oboje byli już wówczas singlami. Zaczęli rozmawiać – i zaiskrzyło. Umówili się na kawę, później zaczęli do siebie pisać, dzwonić, coraz częściej się spotykać. Targi były w październiku, a w grudniu oficjalnie zostali parą.

Dzięki temu, że zajmują się tym samym, doskonale się rozumieją, wspierają w trudnych momentach, motywują. Bywają związki, w których tylko jedna osoba trenuje. Trzeba wtedy mieć dla partnera dużą dozę wyrozumiałości, a mało komu się to udaje. Ktoś, kto w tym sporcie nie siedzi, najczęściej nie rozumie, jak wyglądają przygotowania do zawodów, trzymanie rygorystycznej diety, wyczerpujące treningi dwa razy dziennie. Kulturystyka to ciężka praca i ogrom wyrzeczeń, podporządkuje się jej całe życie. Zamiast do kina idzie się na siłownię, zamiast pizzy je się coś dietetycznego.

– Spotykałem się z różnymi dziewczynami i na początku wszystko było pięknie. Ale jak przychodził czas przed zawodami, pojawiał się problem – zauważa Kuba. – Nie rozumiały tego, że muszę trzymać dietę, zrobić trening, wolę się wyspać niż iść na imprezę. Są okresy, że można się zabawić. Są też jednak takie, kiedy przygotowuję się do startu, i wtedy wszystko podporządkowuję treningom.

Najtrudniejszy jest ostatni tydzień przed zawodami, kiedy trzeba się nawadniać, bardzo dużo pić, a przez to co chwilę chodzi się do toalety. Dieta jest zaplanowana co do grama, co do makroskładnika. Wszystko musi się zgadzać, żeby pokazać sylwetkę w jak najlepszym świetle, żeby mięśnie na scenie były uwypuklone. Treningi na siłowni są dwa razy dziennie: rano na czczo kardio – bieżnia, rowerek albo orbitrek, po południu siłowy i znowu kardio. W międzyczasie praca, dieta, gotowanie posiłków na następny dzień. Przeciętnemu człowiekowi trudno pojąć, że można mieć w sobie tyle samozaparcia.

– Oczywiście zdarzają się chwile zwątpienia – przyznaje Żaneta. – Ale wtedy druga osoba sprowadza na właściwe tory. Ja wiem, co przeżywa Kuba, on rozumie mnie. Poza tym fajnie jest pojechać razem na zawody i tam wspierać się pod sceną czy razem pójść na siłownię potrenować.

Kuba nie ma problemów z samodyscypliną, nie męczą go systematyczne, ciężkie treningi, trzymanie diety. Jedynie przed zawodami nachodzi go zwątpienie, czy na pewno jest w dobrej formie. Już ma wychodzić na scenę, widzi innych zawodników i zaczyna wątpić w siebie: chłopaki tak dobrze wyglądają, ja przy nich jestem leszcz! Żaneta musi go prostować. Później często się okazuje, że ci, których się obawiał, zdobywają dalsze miejsca.

Co tydzień w jakiejś części Europy czy świata są organizowane zawody kulturystyczne. Na dobrą sprawę można startować, ile się chce. Tyle że za wszystko płaci się z własnej kieszeni, a poza pucharem i medalem nic się nie zdobywa. Nie licząc osobistej satysfakcji.

– Na scenie amatorskiej nie ma nagród finansowych, a koszty dochodzą do kliku tysięcy za start – mówi Żaneta. – Można by pojechać na superwakacje. Ale człowiek nawet tego nie liczy. Kuba jej wtóruje: – My z tego nie mamy nic. Pompujemy tylko pieniądze. Ośmiomiesięczne przygotowanie do sezonu, nie wliczając wpisowego na zawody, czyli sama dieta, suplementacja, to koszt ok. 15–20 tys. złotych. Gdybym zsumował dotychczasowe wydatki, to myślę, że mogłem za to postawić nieduży domek w surowym stanie.

Pieniądze zaczynają się dopiero na najwyższym poziomie, zawodowym. Dlatego Kuba nie jeździ już na imprezy typu puchar wójta gminy. Ani nawet na mistrzostwa Polski. Wybiera wyłącznie zawody dające możliwość zdobycia karty zawodowca. To jest top topów, najlepsi z najlepszych. Niełatwo znaleźć się w ich gronie. Wejście do pierwszej trójki, piątki czy nawet dziesiątki, która zgarnia jakieś pieniądze, to wyczyn. Lecz warto próbować.

– Kulturystyka daje mi spełnienie – tłumaczy Kuba. – Chcę to robić, i już. W moim mieście i w okolicach jestem jedyną osobą, która się tym zajmuje. Wszyscy mnie znają, każdy wie, co robię. I to też fajne i miłe. Na starość będę miał co wspominać: medale, wyjazdy za granicę.

Sport kształtuje ciało, ale i charakter

Zaledwie dwa tygodnie temu na świat przyszło ich pierwsze dziecko: Staś. Żaneta musiała zwolnić tempo, szczególnie na początku. Nie było jej łatwo z dnia na dzień podporządkować się reżimowi oszczędnego trybu życia. Praktycznie cały czas musiała leżeć w łóżku. Jak tylko dostała zielone światło od lekarza, wznowiła treningi. Niemniej były one już skierowane na rozluźnienie, prawidłowe oddychanie, rozciąganie, a nie na wzmacnianie ciała, wystarczająco już mocnego. Żaneta musiała odpuścić.

– Jestem tuż po porodzie, jeszcze w połogu – mówi Żaneta. – Zmęczenie daje się we znaki, potrzebuję więcej snu. Ale jeśli chodzi o ciało, to ono bardzo szybko wraca do formy. Brzucha praktycznie nie mam, waga wróciła do stanu wyjściowego. Aż sama jestem zaskoczona, że tak fajnie to wygląda. Duża w tym zasługa tego, że zdrowo się odżywiałam w czasie ciąży i ćwiczyłam przed ciążą. Pamięć mięśniowa zadziałała.

Brakuje jej mocnych treningów. Lubi ćwiczyć tak, żeby się zmęczyć, spocić. Lecz taki odpoczynek też jest dla ciała wskazany. Żaneta nie zamierza zatem niczego przyspieszać, na intensywne ćwiczenia jeszcze przyjdzie czas. Powrót musi być stopniowy, pod kontrolą lekarza, fizjoterapeuty, który powie co można, a czego nie. No i teraz to Staś jest najważniejszy.

– Na pewno chciałabym, aby w przyszłości był aktywny fizycznie – przyznaje młoda mama. – Wiem, że dziś trudno namówić do tego dzieci. Na razie jest za malutki. Ale jak będzie starszy, będziemy o to dbać. Nie będziemy mu niczego narzucać ani do niczego zmuszać. To już będzie zależeć od niego, czy zechce grać w piłkę, biegać, czy pływać.

Kuba wspomina, że gdy miał 6 lat, tata zaprowadził go na zajęcia taekwondo. Trenował przez 11 lat, jeździł na zawody. Miał cel, więc jeszcze bardziej się starał, dawał z siebie wszystko. Wiedział, że ma szkołę, jednak treningi są równie istotne i trzeba to ze sobą pogodzić. Bo sport jest dobry nie tylko dla ciała. Uczy dyscypliny, systematyczności, planowania, kształtuje charakter. Dlatego Kuba, podobnie jak jego żona, chciałby, żeby Staś poszedł w tę stronę.

– Co mu będzie odpowiadało, to będzie robił – deklaruje. – Jeśli będzie chciał być kulturystą, będę mu pomagał. Ale kulturystyka na wyczynowym poziomie ze zdrowiem ma niewiele wspólnego. Szczególnie okres tuż przed zawodami to męka, katorga dla organizmu.

Mięśnie? Urosną, lecz nie od razu!

Rekreacyjnie – to coś zupełnie innego. Każdy może pójść na siłownię, trenować, trzymać dietę. Ale nie wolno od razu skakać na głęboką wodę. Najgorzej, jak człowiek nie robi nic poza siedzeniem w fotelu i nagle chce ćwiczyć na sto procent. Prędzej się zniechęci albo nabawi kontuzji. Technika ćwiczeń ma ogromne znaczenie. Często coś – choćby zwykły przysiad – wydaje się proste, a wcale takie nie jest. Trenując nieprawidłowo, można zrobić sobie krzywdę. Najlepiej na początku pójść do kogoś, kto powie, jakie ćwiczenia możemy wykonywać, jeśli np. mamy problemy z kręgosłupem, a jakie – żeby nie obciążać kolan. Można wykupić dwie–trzy godziny z trenerem, który wprowadzi nas w temat.

Kobiety czasem boją się pójść na siłownię, bo nie chcą wyglądać jak mężczyźni. Żaneta spotkała się w swojej karierze trenerskiej z wieloma takimi przypadkami: panie nie chciały wziąć do ręki hantla cięższego niż kilogram, bo obawiały się, że urosną im mięśnie.

– Żeby to było takie proste! – śmieje się. – A to niestety tak nie działa. Nad mięśniami trzeba ciężko pracować. Ja akurat lubię tego typu treningi, ale jeśli komuś nie pasuje siłownia, może iść pobiegać albo na fitness. Ważne, żeby się ruszać. Nie obawiać się, że jak pójdę na siłownię, to wszyscy będą patrzeć na mnie spod byka, bo jestem pierwszy raz. Każdy jest tam zajęty sobą, przychodzi na siłownię ćwiczyć, nie po to, żeby się pośmiać z drugiej osoby. Poza tym każdy kiedyś zaczynał.

Siłownia wpływa na budowę mięśni, ogólny rozwój, pozytywne samopoczucie, postrzeganie siebie. Chodzi przede wszystkim o to, żeby czuć się dobrze, być długo sprawnym, niezależnym. Jeśli chcemy schudnąć, to siłownia jak najbardziej nam w tym pomoże, ale to się nie stanie z dnia na dzień. Jeśli przez rok przybieraliśmy na wadze, nie zrzucimy nadprogramowych kilogramów w miesiąc. Jednak gdy ktoś naprawdę się przykłada, bardzo szybko zauważy efekty. Dużą rolę odgrywa także dieta. A właściwie zdrowe odżywianie, zwracanie uwagi na to, co się je. Nie trzeba odmawiać sobie przyjemności i żyć w reżimie. Wystarczą umiar, wybieranie zdrowszych zamienników kalorycznych potraw. Samo to daje znakomite rezultaty.

– Słowo „dieta” może brzmieć odstraszająco. Ale nie chodzi o to, żeby jeść mało, lecz zdrowo – wyjaśnia Żaneta. – To często gubi kobiety. Głodzą się, bo myślą, że w ten sposób będą chudnąć. A to działa odwrotnie: organizm się blokuje i magazynuje kalorie. Na pizzę czy ciastko znajdzie się miejsce, trzeba to jedynie wypośrodkować.

Starsze osoby też jak najbardziej mogą chodzić na siłownię. Nawet powinny! Mięśnie z wiekiem zanikają, ciało robi się wiotkie, więc warto je wzmacniać. Wiadomo, że ćwiczenia będą nieco inne niż u młodszych osób. Rodzaj i intensywność treningu należy dopasować do kondycji i ewentualnych schorzeń. Ale korzyści treningu siłowego są nie do przecenienia: zwiększa się wydolność organizmu, ogólna sprawność, polepszają się wyniki badań krwi. Siłownia jest wskazana również wtedy, gdy pojawiają się problemy z cholesterolem.

– Zdarzają się seniorzy, którzy zawstydziliby kondycją niejednego dwudziestolatka – mówi Żaneta. – Choć z reguły w starszym wieku trenuje się raczej tylko dla zdrowia. Ładna sylwetka to taki efekt uboczny.