Trzeba chodzić! Jeśli teraz nie wyrobimy sobie kondycji, to kiedy?

– Nie trzeba wyjeżdżać daleko za granicę, żeby aktywnie spędzać czas – przekonuje pani Urszula, 68-letnia emerytka z Krakowa. – Można równie dobrze korzystać z uroków pobliskich miejsc: podkrakowskich dolinek i lasów, chodzić po górkach, kopcach, gdzie nogi poniosą. Skałki w Dolinie Mnikowskiej, Rezerwat Zimny Dół, Dolina Bolechowicka, Pustynia Błędowska, Wąwóz Zelkowski, Biały Kościół – to wszystko jest w zasięgu ręki. Trzeba się tylko ruszyć z kanapy!

Zaczęło się, można powiedzieć, przypadkiem. Przez znajomą męża pani Urszuli, od której usłyszał: Ja chodzę w weekendy na takie wycieczki, bardzo fajna sprawa. To jest bezpłatne. Może też byście chcieli? Pomyśleli: czemu nie? Dla seniorów, którzy mają zazwyczaj niskie emerytury, to zawsze jakaś atrakcja: są przewodnik i zwiedzanie, wszystko zorganizowane od A do Z.

– Poszliśmy i od razu złapaliśmy bakcyla, bo uznaliśmy, że świetnie opowiadają – mówi pani Urszula. – Wcześniej były małe dzieci, człowiek nie miał czasu chodzić na wycieczki. Jak się usamodzielniły, to zaczęliśmy zwiedzać świat: Stany Zjednoczone, Chiny, Kraje Beneluksu. Ale jakoś nigdy nie było okazji, żeby się przekonać, co oferuje Polska.

Dolina Bolechowicka
Źródło: domena publiczna

Przyroda i kontakty międzyludzkie

A oferuje naprawdę wiele. Pani Urszula razem z mężem Józefem zapisali się do Koła Grodzkiego PTTK i od siedmiu lat regularnie chodzą na wycieczki. Jak tylko mają czas, odkrywają uroki Polski. Wyjścia organizowane są raz, dwa razy w tygodniu, najczęściej w weekendy. Grupa spotyka się rano, o godz. 8 czy 9, w umówionym miejscu, dajmy na to w Bronowicach Małych. Wsiadają do autokaru i jadą, np. do Białego Kościoła. Tam przewodnik opowiada im o zabytkach i specyfice odwiedzanych miejsc. Wycieczka trwa kilka godzin. Wracają najczęściej ok. godz. 17 czy 18. Co miesiąc jest nowy program i każdy wybiera to, co mu najbardziej pasuje. Jedni lubią zabytki, sztukę, architekturę, inni wolą plener i naturę.

– Ja cenię sobie to, że mam ruch i kontakt z przyrodą – podkreśla pani Urszula. – Idę, obserwuję, jak na wiosnę wszystko budzi się do życia, kwitną kwiaty, drzewa, trawy. Przewodnik opowiada, jaka roślinność jest charakterystyczna dla danego terenu, co jest pod ochroną. Szlaki często prowadzą przez las, więc w sezonie grzybowym niektórzy przy okazji zbierają grzyby. Zawsze jest krótka przerwa, można usiąść, odpocząć. Staramy się wybrać takie miejsce, żeby dało się rozpalić ognisko, zrobić pieczenie kiełbasek, porozmawiać, spędzić wspólnie czas. Na te wycieczki chodzi mnóstwo ciekawych osób, które teraz są seniorami, ale kiedyś były na wysokich stanowiskach. Ludzie na poziomie, bardzo eleganccy. Niektórzy chodzą od 40 lat, jednak ciągle pojawiają się nowi.

Do wycieczki trzeba się odpowiednio przygotować. Najlepiej ubrać się na cebulkę, bo pogoda potrafi być zwodnicza. Trzeba mieć coś przeciwdeszczowego, bo może padać. Najważniejsze jest wygodne obuwie, które nie uwiera, nie obciera, nie ślizga się, zapewnia stabilność. Dobrze też wziąć coś do jedzenia, bo wycieczka trwa kilka godzin, i oczywiście coś do picia.

Trasy są różne, ale zazwyczaj liczą od 10 do 20 kilometrów. Sporo chodzenia, na szczęście są przerwy na odpoczynek. Chodzi dużo emerytów, seniorów, zatem przewodnik dopasowuje tempo tak, żeby wszyscy podołali. Pyta, czy szybciej, czy wolniej. Każdy sobie poradzi. Wcześniej można sprawdzić na stronie internetowej PTTK, którędy prowadzi trasa i jaki jest planowany dystans. Pani Urszula tłumaczy:

– Każdy patrzy, na ile go stać, ile da radę przejść. Jak ktoś ma problemy z kondycją, wybiera krótszą trasę. A poza tym jeśli ktoś jest zmęczony, albo zwyczajnie musi z jakiegoś powodu wrócić wcześniej, to zawsze może się odłączyć od grupy. Przewodnik wskazuje, w jaki autobus wsiąść, żeby dojechać do Krakowa, sprawdza skąd i o której jest odjazd. Nikogo nie zostawia samego.

Wycieczki organizowane są przez cały rok. Od wiosny do późnej jesieni to wyjścia plenerowe, zwiedzanie okolic Krakowa. Od listopada to już wycieczki po centrum miasta: na Rynek, Wawel, po muzeach. W programie zawsze pojawiają się informacje: o której godzinie i gdzie jest zbiórka, kiedy powrót, jakimi środkami transportu. Zainteresowanie jest ogromne; czasem zapisuje się i 100 osób. Wtedy dzieli się chętnych na mniejsze, 15-osobowe grupy.

Sezon zimowy zaczyna się wyjściem na któryś z zabytkowych cmentarzy. Przewodnik oprowadza po grobach zasłużonych, którzy tam spoczywają, opowiada o nich. Są też wycieczki tematyczne: tropem kramów krakowskich czy rzemieślników. Można pójść ul. Grodzką albo śladami Lajkonika. Następnego dnia idzie się ul. Floriańską, a przewodnik opowiada o Matejce oraz innych znanych i szanowanych mieszkańcach Krakowa, którzy przy niej mieszkali.

– To są bardzo ciekawe tematy – zachwala pani Urszula. – Każdy znajdzie coś dla siebie. Ja na przykład niektóre rzeczy widziałam już po dwa, trzy razy, ale zawsze dowiem się czegoś nowego. Lubię te wycieczki, to dla mnie wytchnienie po całym tygodniu. Można wyjść z domu, zapomnieć o problemach, codziennych sprawach, uwolnić głowę na ileś godzin i odpocząć. Ze znajomymi przysiadamy i rozmawiamy. To przemiła forma spędzenia czasu. Odpoczynek i relaks przez ruch.

– Szczególnie, że w starszym wieku tego ruchu powinno być jak najwięcej – dopowiada pan Józef. – Ludzi dotykają różne choroby. Ja na przykład cierpię na cukrzycę, czyli chorobę cywilizacyjną. Co jest najlepszym lekarstwem? Ruch! Nie tylko dieta. Dieta to połowa sukcesu.

Skała Kmity
Źródło: domena publiczna

Wystarczy złapać bakcyla

Pani Urszula i jej mąż zbierają punkty na Odznakę Przyjaciela Krakowa. Mają już brązową odznakę, srebrną, złotą, teraz chcą zdobyć najwyższą: z Pawim Piórem. Warunek jest prosty: trzeba regularnie chodzić na wycieczki i uczestniczyć w różnego rodzaju wykładach i prelekcjach naukowców, którzy mówią o zmianie klimatu czy poruszają inne ważne dla krakowian sprawy.

– Byliśmy już w kopalni soli w Wieliczce, w Bochni – opowiada pani Urszula. – Zjechaliśmy pod ziemię i jeździliśmy wózkami, którymi dawno temu wożono węgiel. No, może nie aż tak dawno, bo przecież na początku używano koni jako siły roboczej. Byliśmy w Sieprawiu, Świątnikach Górnych, Czarnym Lesie, Włosieniu. To wszystko typowo przyrodnicze wycieczki, żeby pobyć na świeżym powietrzu, poruszać się. Szliśmy szlakiem pana Twardowskiego i Twierdzy Kraków. Zwiedzaliśmy warownie w dolinie Prądnika, Biały Kościół, Skalską Drogę, Korzkiew, Hamernię, Fort Bodzów, Pychowice.

W najbliższą sobotę planowana jest wycieczka do Ojcowa. Pani Urszula i pan Józef oczywiście także się na nią wybierają. Przyzwyczaili się już tak mocno do takiego trybu życia, że nie wyobrażają sobie przesiedzieć weekend w domu. Jeśli więc PTTK nie organizuje żadnego wyjścia, to robią coś na własną rękę.

– Złapaliśmy bakcyla – przyznaje pan Józef. – Lubimy to. Oboje chcemy chodzić, weszło nam to w krew. Sprawdzamy, jakie wyjście jest planowane na sobotę, na niedzielę. Jeśli nic akurat nie ma, to idziemy na nogach przez Las Wolski na kopiec Piłsudskiego, kopiec Kościuszki, wałami nad Rudawą. Czasem dochodzimy do Mydlnik. A jak już czujemy się zmęczeni albo jest gorsza pogoda, wracamy do domu. Robimy trasy po 12, czasem 18 kilometrów. Jak się chodzi regularnie, to się wyrabia kondycja i nie czuje się zmęczenia – przekonuje. Wtóruje mu żona:

– Ja zawsze chodzę z kijkami, bo pomagają mi utrzymać postawę. Często bawię maleńką wnuczkę, nachylam się nad wózkiem. No i się garbię. Gdy idę z kijkami, odzyskuję pion. Trzeba się ruszać. Jeśli człowiek nie poprawi sobie kondycji teraz, to później tym bardziej tego nie zrobi. Przez COVID siedziałam w domu i trochę przytyłam. Z nudów człowiek zje to czy tamto. Ale na wiosnę trochę się ruszyłam i schudłam już cztery i pół kilo. Dobrze, bo mam dwa wesela w rodzinie. Kupiłam piękne kreacje. Byłyby zbyt obcisłe, a teraz będą się prezentować jak trzeba.

Zamek Tenczyn i radar „Zapałka”

Ostatnio byli pod radarem lotniczym w Zabierzowie, który miejscowi nazywają Zapałką. Bo wygląda jak zapałka: na wysokim słupie umieszczono okrągłą, białą kopułę pokrytą czerwoną siatką. Dawniej był to obiekt wojskowy, teraz budowla ma charakter cywilny: pomaga naprowadzać samoloty lądujące w Balicach. Czasem z radaru korzysta również port w Pyrzowicach. W pobliżu jest mnóstwo rozległych zielonych terenów, ścieżek rowerowych, tras do spacerowania, alejek dla tych, co chodzą z kijkami, uprawiają nordic walking. Osoby spędzające tam czas w trakcie lockdownu i epidemii mogły zachować bezpieczną odległość – a jednocześnie miały kontakt z naturą.

– Pod Skałą Kmity zostawiamy samochód i dalej idziemy pieszo – instruuje pani Urszula. – Jeśli skręcimy w lewo, naszym oczom ukaże się przepiękny widok na Tatry, na Burów. To podkrakowska wieś koło Balic, która na przestrzeni ostatnich lat bardzo się zmieniła architektonicznie. Są tam wille ludzi pracujących w Krakowie. Z kolei jeśli skręcimy w prawo, dojdziemy właśnie do radaru „Zapałka”.

– Wracaliśmy okrężną drogą, żeby jeszcze więcej zobaczyć – dopowiada pani Halina, siostra pani Urszuli, która od pewnego czasu uczestniczy w tych wyprawach. – Po tym całym zamknięciu, a był przecież okres, że nawet do lasów nie można było wchodzić, takie wycieczki to kapitalna sprawa. Przez pandemię człowiek się całkiem zasiedział. Bałam się, czy dam radę iść, bo kondycja mi osłabła. Jednak popracowałam trochę na działeczce i dałam radę. To ważne, żeby rozruszać mięśnie, stawy, które przez zimę i przez pandemię się zastały. A jak człowiek idzie w towarzystwie, opowiada się żarty i różne ciekawe historie, to czas szybko mija i nie czuje się zmęczenia. Po drodze spotykamy innych spacerowiczów, pozdrawiamy się nawzajem. To mi przypomina atmosferę z lat studenckich, kiedy dużo chodziłam po górach i na szlaku też się pozdrawiało każdego napotkanego turystę.

W młodości pani Halina była bardzo aktywna. Na studiach dużo jeździła na nartach i na rowerze, grała w koszykówkę. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni chodziła na wycieczki po Tatrach i Beskidzie Wyspowym. Gorce, Mogielnica, Turbacz – to wszystko schodziła jako młoda dziewczyna. Później zaczęła pracować i mogła chodzić po górach już wyłącznie jesienią. Sportu także było w jej życiu coraz mniej. A ruch to przecież zdrowie.

– Jak ktoś wcześniej chodził, ma to zakodowane – mówi pani Halina. – Nawet jak mu się na początku nie chce, jak się tylko ruszy, od razu mu się przypomina, jakie to fajne. Jest tyle ścieżek do spacerowania, nieodkrytych miejsc, atrakcyjnych widoków, przeróżnych możliwości, że nie można się nudzić. Trzeba jedynie chcieć się ruszyć. W lesie jest czyste powietrze, jak ktoś ma problemy z sercem, może się dotlenić. I tyle kaczeńców teraz kwitnie, całe kępy zawilców, żółciutko wokoło, pięknie.

Zamek Tenczyn w Rudnie
Źródło: domena publiczna

Inne miejsce pod Krakowem warte odwiedzenia? Na przykład Kopce. Jedzie się do nich przez Czułów. Samochód zostawiamy na parkingu, maszerujemy jakieś sześć, siedem kilometrów i dochodzimy do malowniczego zamku Tenczyn w Rudnie. To właściwie ruiny, lecz gmina mocno w nie inwestuje, dokonuje różnych napraw, zabezpiecza, odbudowuje. Jest co oglądać. Idąc z parkingu w przeciwną stronę, dojdziemy do niezwykle urokliwego jeziorka Czarny Staw. Tutaj też jest dużo ścieżek, nikt nikomu na głowie nie siedzi. Jeden idzie w prawo, drugi w lewo, bezpieczna odległość jest zachowana.

– Do ruin zamku mieliśmy trzy godziny marszu – wspomina pani Halina. – Wyszliśmy dość wcześnie, powietrze było jeszcze chłodne, rześkie, świetnie się oddychało. Dookoła pusto, cicho. Szliśmy z kijkami, więc nawet jak było pod górę, to się człowiek nie męczył. Po drodze mieliśmy piękne widoki na cały Tenczynek, w dole na łące pasły się krówki, bajecznie! Na trasie są ławeczki, stoliki, przy których można usiąść, odpocząć, zjeść kanapkę, napić się herbaty. My mieliśmy ze sobą szarlotkę i kawę. Schodząc, poszliśmy do Czarnego Stawu. Lekko licząc, zrobiliśmy 18 kilometrów. Jednak jak się idzie równomiernym tempem, oddycha się spokojnie, to wysiłek jest minimalny.

Pani Urszula zwraca uwagę na jeszcze jedną istotną sprawę: przez ostatnie lata bardzo zmienił się tryb życia Polaków.

– Nie tylko nasz – zaznacza. – My mieszkaliśmy na wsi, dużo pracowaliśmy w gospodarstwie. Później budowaliśmy z mężem dom. Były dzieci. Jak rodzice byli starsi, to się nimi opiekowaliśmy. Mieliśmy dużo ruchu, ale to nie była taka aktywność sportowa, jak rozumiemy ją dzisiaj. Teraz ludzie mają więcej czasu i mogą o siebie zadbać. Na wałach Rudawy w sobotę, niedzielę, jak jest już ciepło, masa ludzi spaceruje, leży na kocach, grilluje, jeździ na rowerach. Na Błoniach widać pełno biegaczy, rolkarzy, osób na hulajnogach. Ludzie wyszli z domów i uprawiają sport. I to w każdym wieku. Widzę to po swoich dzieciach. Córka chodzi na tenisa, ma trenera personalnego. Zięć tak samo. Chodzą na siłownię, jeżdżą na rowerach po całej Polsce. Tego dawniej nie było i to jest zmiana na plus.