Wspólny galop przez życie. Ola i Renata Błaszczak

Ola Błaszczak, koordynatorka instruktorów w Stadninie Koni Huculskich w Nielepicach, prowadzi trening. Uważnie poprawia każdy błąd jeźdźca. – Flora! Łydka, łydka i pięty w dół! – krzyczy. – Promyk, palce do konia! Palinka, ręce wyżej. Flora, szykuj się na drągi! Na Florze jedzie Renata, mama Oli. Stara się jak najlepiej wykonać każde polecenie 20-letniej córki. Wie, że to znakomita trenerka.

To Renata przyprowadziła Olę do stadniny. – Zawsze chciałam jeździć konno – opowiada. – Kiedy byłam młoda, ten sport nie cieszył się taką popularnością jak dziś i wydawał się dość ekskluzywny. Ale gdy Ola miała dwa lata, przeprowadziliśmy się do podkrakowskiej Rząski, w której mieściła się stadnina. To był znak, że trzeba zrealizować marzenie z dzieciństwa.

Renata po raz pierwszy w życiu dosiadła konia. Była zachwycona. Ale życie dopominało się uwagi: małe dziecko, praca informatyka, dojazdy z domu do miasta. Zabrakło regularności, której potrzeba zawsze, gdy człowiek uczy się czegoś nowego. – Wtedy wymyśliłam sobie, że poczekam, aż Ola trochę podrośnie, i zaczniemy jeszcze raz, wspólnie – mówi Renata.

Ola

Udało się nadspodziewanie dobrze. Gdy Ola miała 7 lat, Błaszczakowie pojechali na wakacje w Bieszczady, w pobliże stadniny. Mała rwała się do koni. Po powrocie obie panie zaczęły szukać stadniny dla siebie. Wybór padł na Nielepice, miejsce o wyjątkowej atmosferze, i konie huculskie, wyjątkowo przyjazne i sprytne, trochę mniejsze od najbardziej popularnych ras: małopolskiej, angielskiej czy arabskiej. – Tylko tata jakoś nie złapał bakcyla – puszcza oko Ola. – Raz wsiadł na konia i z pięć razy pogłaskał. – A kto cię wozi na wszystkie zawody? – udaje oburzenie jej mama.

Ale to już inny rozdział tej historii. Bo przecież do zawodów droga daleka. Najpierw dziewczyny musiały nauczyć się jeździć, potem doskonaliły technikę. Przez kilka lat wspólnie odwiedzały stadninę raz w tygodniu, a później Ola dostała się do szkółki jeździeckiej. I to już była pasja na całego – cały dzień, zwykle sobota lub niedziela, w siodle.

Przebywanie z końmi, podobnie jak z innymi zwierzętami, przynosi same korzyści:

  • wzmaga wydzielanie endorfin – hormonów szczęścia,
  • łagodzi napięcie i pomaga pokonać stres,
  • obniża ciśnienie,
  • uczy cierpliwości,
  • powoduje, że stajemy się łagodniejsi,
  • podnosi samoocenę,
  • skłania do ruchu na świeżym powietrzu.

W czasie, kiedy nieustannie wszystko dezynfekujemy, warto dla odporności dbać, aby nasz organizm miał kontakt z nieszkodliwymi bakteriami. Zapewnia go właśnie przebywanie ze zwierzętami.

Niebawem zaczęły się obozy jeździeckie: w wakacje i w ferie zimowe. – Córcia w ciągu roku szkolnego była wierna swojej szkółce, ale na obozy konne wybierała sobie różne stadniny, żeby poznawać nowych ludzi i nowe konie. Okazało się, że jest to również doskonały sposób na poznawanie Polski. Także dla nas, bo my z mężem zwykle wynajmowaliśmy sobie domek w okolicy albo gdzieś po drodze i to był strzał w dziesiątkę – wspomina Renata. – W samych stadninach też poznawaliśmy fantastyczne osoby, bo prowadzą je zwykle ludzie z pasją, a tacy zawsze mają coś ciekawego do powiedzenia.

Ola doskonaliła więc jazdę znacznie częściej niż mama. W szkółce jeździeckiej zauważono wkrótce, że dziewczyna ma „to coś” do koni i ludzi – jako kilkunastolatka zaczęła uczyć jazdy najpierw dzieci, a potem początkujących dorosłych, kiedy w stadninie zdarzały się braki w kadrze instruktorskiej. Ola radziła sobie ze szkoleniem innych doskonale, czekała tylko na pełnoletniość, aby samodzielnie prowadzić zajęcia. Dziś grafik jej dyżurów zapełnia się bardzo szybko i trzeba się spieszyć, by zdążyć się zapisać na weekendowy trening.

– Klienci stadniny lubią Olę, bo nie tylko potrafi przekazać swoją pasję do koni, ale ma też dużo cierpliwości – zauważa Renata. – Kiedy w stadninie zebrała się grupa jeźdźców na podobnym poziomie, którzy chcieli się rozwijać w usystematyzowany sposób, postanowiłam do nich dołączyć. A że zajęcia prowadzi moja córka? Cóż, trzeba mieć do siebie dystans…

Renata

– Kiedy zabierałam Olę do stadniny, działałam troszkę egoistycznie. Chciałam realizować własne marzenie i kombinowałam, jak zrobić, żeby dziecko na tym korzystało, nie traciło – mówi Renata. – Dopiero potem zrozumiałam, jaką ogromną wartością jest dzielenie pasji z córką. Zwłaszcza gdy staje się nastolatką, gdy nasze światy i poglądy zaczynają się rozmijać. Radosny czas spędzany razem jest wówczas bezcenny.

Rodzicom dzielącym pasję z dziećmi nie brakuje wspólnych doświadczeń i tematów. Małe i duże przygody, wyprawy, rozwiązywanie kłopotów, dążenie do celów. I wspieranie dziecka w realizacji jego marzeń.

Bo szybko okazało się, że zamiłowanie Oli do koni zmienia się w sposób na życie. Rodzice wspierali córkę. Pokonywali lęk o dziecko, gdy pasjonatka naturalnej jazdy zaczęła skakać przez przeszkody na oklep. Towarzyszyli jej w każdych zawodach i bardzo przeżywali występy. – Trzeba powiedzieć, że Młoda szybko nas rozpieściła swoimi wynikami i kiedy nie było podium, czuliśmy pewien niedosyt. Choć przecież nie medale są najważniejsze w zawodach, ale sama ich atmosfera, ludzie, zdrowa, sportowa rywalizacja i to, kiedy widzisz dziecko w paradnym stroju frunące z koniem nad przeszkodą – opowiada Renata.

A przeszkody, z racji specyfiki huculskiej tradycji i poczucia humoru środowiska, bywały różne. Niekonieczne akceptowane przez Polski Związek Jeździecki krzyżaki, stacjonaty i oksery. Ola skakała też nad malowaną skrzynią albo… czerwoną kanapą. Tata zaś do roli kierowcy dodał obowiązki fotografa.

Kiedy dziewczyna była jeszcze nastolatką, zdobywała nagrody w biegach tatarskich w kategorii dla dorosłych. Za swoje największe osiągnięcie uważa 3. miejsce na Mistrzostwach Polski Koni Rasy Huculskiej w Gładyszowie w roku 2018. – W finale zaplanowano 40 miejsc, prowadzony był ranking zawodników i ja zakwalifikowałam się do mistrzostw na miejscu 39 – wspomina Ola. – Ale po przejechaniu całej ścieżki wylądowałam na podium. Kiedy podczas dekoracji usłyszałam hymn Polski, autentycznie się wzruszyłam.

Ile to kosztuje?

  • Pół godziny nauki jazdy na lonży: 45–100 złotych.
  • Godzina jazdy wierzchem rekreacyjnej: 45–100 złotych.
  • Godzina treningu sportowego: 80–120 złotych.
  • Karnet na 4 jazdy (np. miesięczny): 160–350 złotych.
  • Najtańsze bryczesy (spodnie do jazdy konnej): 69 złotych.
  • Najtańsze sztyblety (buty do jazdy konnej): 59 złotych.

W lokalnych rankingach skokowych i crossowych za rok 2019 trudno znaleźć klasyfikację, w której Aleksandra Błaszczak nie byłaby na podium. Ola jest szczególnie dumna z nagród i medali zdobywanych na koniu huculskim podczas konkursów skoków wielu ras. Małe hucułki nadrabiają zwrotnością, odwagą i sprytem. Pokazują, że śmiało mogą rywalizować z wytwornymi arabami i szybkimi anglikami.

– A ja zauważyłam, że czas po czterdziestce jest bardzo fajny do realizowania marzeń – mówi Renata. – Na przykład mam w końcu psa, o którym marzyłam od dzieciństwa. Zaczęłam jeździć na rolkach. A ostatnio zrobiłam mydło. Bardzo prosto: tłuszcz, na przykład oliwa z oliwek albo olej koksowy, i wodorotlenek sodu. Polecam! No i mam jeszcze jedno marzenie do zrealizowania: surfing. Nie bardzo wierzę, że się uda… Ale przecież nigdy nic nie wiadomo!

Świteź

Marzeniem każdego pasjonata jeździectwa jest własny koń. Taki, którego „ułożenia” nie zepsuje niewprawny jeździec i z którym można pracować dowolną ilość czasu. Ola zapragnęła własnego konia już jako dziewczynka. – Była w tym bardzo konsekwentna i postanowiła, że sobie na tego konia uskłada – wspomina Renata. – Gdy dostawała 2 złote na drożdżówkę, która kosztowała 1,50, resztę odkładała „na konika”. Kiedy powiedzieliśmy, że kolejną lalkę może sobie kupić za własne pieniądze, zacisnęła ząbki, ale do skarbonki nie sięgnęła. To nas wzruszało, ale nie spieszyliśmy się. Kupno żywego stworzenia to przecież odpowiedzialność. A jeśli jednak jej się znudzi? Znajdzie inną pasję?

Zaangażowanie i kolejne sukcesy jeździeckie córki przekonały rodziców, że warto zainwestować. Obiecali więc Oli, że dostanie konia na 18. urodziny. Dziewczyna podeszła do sprawy bardzo poważnie. Młodego ogiera Świtezia wypatrzyła sobie już kilka lat wcześniej.

– Przyjechał tu jako słodki, półroczny źrebak – opowiada Ola. – Zaczęłam z nim pracować, gdy uczył się galopować pod jeźdźcem. Pierwszy raz wsiadłam na niego na oklep i w galopie bryknął tak, że prawie się wywrócił. Spodobała mi się ta charakterność. Im więcej z nim pracowałam, tym bardziej go lubiłam. Kiedy rodzice zapalili światełko nadziei, że będę mieć własnego konia, wiedziałam, którego chcę.

Dziewczyna przygotowywała swojego przyjaciela ponad dwa lata. Niewiele krócej przekonywała właściciela stadniny, żeby sprzedał młodego konia. Ale udało się, Świteź trafił do Oli bez naruszania skarbonki. Jednak to nie jednorazowy koszt zakupu konia stanowi problem, ale stałe koszty utrzymania zwierzęcia i odpowiedzialność za nie. Rodzina ustaliła, że połowę tej kwoty będą co miesiąc płacić rodzice, a połowę Ola musi sobie wypracować jako instruktorka. Szybko okazało się, że po roku dziewczyna jest w stanie zarobić w stadninie na utrzymanie Świtezia. Ubyło też wydatków za wypożyczanie konia do jazdy. Przybyło za to obowiązków, dlatego licealistka musiała świetnie się zorganizować. Spędzała w stadninie całe weekendy i co najmniej jedno popołudnie w tygodniu, żeby „rozjeździć” swojego przyjaciela. Szybko odkryła, że w tramwajach i autobusach można się uczyć, czytać albo rozpisywać grafiki koni i jeźdźców. Potrafiła wykorzystać każdą minutę, zwłaszcza gdy zaczęła się zbliżać matura. – Na szczęście zdolności organizacyjne ma po tacie – uśmiecha się mama.

Udało się. Dziewczyna zdała maturę, dostała się na studia (bioinżynierię zwierząt), a w stadninie została koordynatorką instruktorów. Odpowiada za grafiki ich zajęć, dopasowuje jeźdźców do koni, prowadzi zapisy na wakacje w siodle, nadzoruje działanie szkółki jeździeckiej. I tylko czasem, gdy rozbrykane nastolatki ze szkółki ze śmiechem wpadają do stadninowej świetlicy, Ola szepcze znad laptopa: Pssst… Bo mam teraz wykład… Idźcie do siodlarni, za dziesięć minut do was dołączę.

Co składa się na utrzymanie konia?

  • 500–1500 złotych miesięcznie – jest to koszt opłaty dla stadniny. Do tego dochodzą inne wydatki:
  • kowal – co 6 tygodni,
  • szczepienia, odrobaczanie,
  • weterynarz,
  • piłowanie zębów.