Rodzina Kubiaków: każdy z nas ma swój dzień z badmintonem

Nazwa „badminton” pochodzi od angielskiej posiadłości Badminton House, położonej w hrabstwie Gloucestershire, niedaleko Bristolu. Właśnie tam w latach 70. XIX w. odbył się pierwszy pokaz gry opartej na podbijaniu rakietką lotki wykonanej z korka i piór. W Polsce rozwój badmintona przypada na lata 70. XX w. To świetny sposób na aktywność fizyczną dla rodzin. Gra polega na przebijaniu lotki nad siatką za pomocą rakietek, bierze w niej udział dwójka albo czwórka zawodników (gra indywidualna lub debel). Łatwo znaleźć kluby, w których można doskonalić umiejętności. O rodzinnej pasji do badmintona rozmawiamy z Katarzyną Kubiak – anglistką z Krakowa, której bliscy złapali bakcyla i mają już na koncie pierwsze sukcesy w grze. Jak to się zaczęło? Dlaczego akurat tę formę ruchu wybrali? Jak często ćwiczą? Jakie korzyści przynosi im ulubiona aktywność?

Od lewej: Patrycja Kubiak, jej tata Piotr, brat Dominik i mama Katarzyna.
Fot. Andrzej Banaś

Kiedy badminton pojawił się w państwa rodzinie?

Grałam w tenisa, więc na badmintona patrzyłam raczej z przymrużeniem oka, pamiętając kometkę, w którą się grało z kolegami i koleżankami na podwórku. Trzynaście lat temu – w związku z przełomowymi, 30. urodzinami – mój mąż stwierdził, że musi znaleźć sport dla siebie. Pytał znajomych, jakie formy aktywności mu polecają, i kolega zaproponował, żeby zagrali razem w badmintona. W taki sposób mąż najłatwiej mógł sprawdzić, czy to forma ruchu dla niego. Wybrali się wspólnie do szkoły w Raciborowicach, gdzie znajdowały się odpowiednia infrastruktura i sprzęt do gry. Mój mąż, któremu bardzo spodobał się ten wypad, postanowił kontynuować przygodę. Nie było to wcale łatwe, bo po całym dniu pracy wyjazd do Raciborowic z Krakowa jest prawdziwym przedsięwzięciem.

To męża nie zniechęciło?

Nie, choć nie miał zbyt wiele wolnego czasu: dużo pracował i angażował się w domowe obowiązki. Tak się wciągnął, że zaczął mnie namawiać na wspólny trening. Musiał mnie długo przekonywać, bo – jak już wspomniałam – nie traktowałam badmintona zbyt poważnie. Uczciwie przyznaję, że nie miałam racji. Badminton okazał się aktywnością wymagającą dużych umiejętności i bardzo dobrej kondycji.

Katarzyna (45 l.) i Dominik (17 l.) Kubiak
Fot. Andrzej Banaś

I jak ta pasja rozwijała się dalej?

Mąż grał raz w tygodniu z kolegą pod okiem trenera. Ja miałam przerwy od sportu ze względu na ciąże i obowiązki związane z małymi dziećmi. Później wróciłam, ale traktowałam to wyłącznie hobbistycznie. Syn zaczął swoją przygodę ze sportem od tenisa, ale w miejscu, w którym trenował, nie było odpowiednich warunków. Postanowiliśmy więc poszukać mu jakiegoś innego atrakcyjnego sportu. Mąż oczywiście zaproponował badmintona i już po pierwszym meczu okazało się, że mam pod dachem dwóch pasjonatów tego sportu. Zapisaliśmy Dominika do klubu i dzięki temu wszystko potoczyło się już szybko. Syn zaczął jeździć na obozy, brał udział w zawodach – i dość naturalnie wszyscy się w to wkręciliśmy.

Córka później dołączyła do rodzinnej drużyny badmintonowej?

Tak. Musieliśmy zaczekać, aż Patrycja urośnie na tyle, żeby móc zacząć treningi, bo w badmintonie siatka jest zawieszona wyżej niż w tenisie. Trener dał zielone światło, gdy miała 9 lat, czyli 2 lata temu. Jego zdanie było dla nas ważne, ponieważ to profesjonalista i pasjonat. Zbigniew Siępak, bo o nim mowa, to trener, który wychował wielokrotnego mistrza Polski wśród nastolatków – Dominika Kwintę. UKS KSBad, w którym ćwiczą nasze dzieci, można nazwać klubem z historią i tradycjami.

Gdzie rozwijacie swoją pasję?

Podczas wyjść we dwoje korzystamy z sali, w której mąż zaczynał, czyli nadal gramy w szkole w Raciborowicach. Na rodzinne wyjścia wybieramy UKS KSBad, bo mają tam odpowiednią ofertę. W trakcie zajęć równocześnie ćwiczą dzieci i dorośli. Obie grupy mają swoich trenerów. I jeszcze gramy w Badminton Power – rekreacyjnie ze znajomymi.

Piotr Kubiak (44 l.)
Fot. Andrzej Banaś

Jak często gracie? Czy to okazjonalna rozrywka, czy raczej stały trening?

To stałe, systematyczne zajęcie naszej rodziny, trenujemy od poniedziałku do piątku. Oczywiście nie codziennie wszyscy, ale każdy z nas ma swój dzień z badmintonem. Dodatkowo, jak wspomniałam, czasem wybieramy się wspólnie.

A jak to jest z dziećmi? Chętnie chodzą na treningi?

Dominik bardzo chętnie. On jest ogólnie sprawny fizycznie i zwinny. Jakąkolwiek aktywność sportową podejmuje, w każdej radzi sobie świetnie. Patrycja ma też inne, pozasportowe zainteresowania. Nigdy nie zdarzyło nam się zmuszać dzieci do aktywności fizycznej – ani do badmintona, ani do innych form ruchu.

Startujecie w zawodach?

Największe osiągnięcia z nas wszystkich ma Dominik. Uczestniczy w zawodach i podobnie jak Patrycja należy do Polskiego Związku Badmintona. Córka niedawno zaczęła swoją klubową przygodę, a ja i mąż jesteśmy amatorami, gramy głównie rekreacyjnie. Czasem wystartujemy w zawodach klubowych.

Zdobyliście jakieś medale lub trofea?

Tak. Dominik ma kilka pucharów, medali i dyplomów, bo uczestniczy w zawodach klubowych. Gdy gramy jako rodzina, w pełnym składzie, traktujemy badmintona jako amatorską aktywność, która pozwala nam utrzymać dobrą kondycję. Mam porównanie, jak wygląda ten sport w naszym wydaniu i w wydaniu zawodowców, bo nasi znajomi są profesjonalistami i z badmintona uczynili sposób na życie. To dwa zupełnie inne światy.

Jakie zalety ma badminton?

Według mnie przynosi dwie bardzo ważne korzyści. Pierwsza dotyczy sprawności fizycznej – to sport, który angażuje całe ciało. Po półtoragodzinnym treningu człowiek schodzi z kortu, czując, że się poruszał, i ma pewność, że każdy mięsień w ciele był zaangażowany. Regularny ruch jest istotny dla mnie i mojej rodziny. Druga ważna kwestia to towarzystwo. Dzięki grze w badmintona nawiązaliśmy wiele przyjaźni. Ludzie ćwiczą często całymi rodzinami. To fantastyczne!

Patrycja Kubiak (11 l.)
Fot. Andrzej Banaś

Badminton to niejedyna aktywność w państwa rodzinie.

Mąż i dzieci łowią ryby. Nie łączy się to z większą aktywnością fizyczną, ale tej akurat nam nie brakuje. Bardzo lubimy wędrówki, śmiało mogę stwierdzić, że dużo chodzimy. Najwięcej okazji jest podczas wspólnych wyjazdów w okresie wakacji. Pokazujemy dzieciom Polskę, korzystamy z atrakcji zarówno historycznych, jak i przyrodniczych, ale jeżeli musimy wybierać, to zawsze wygrywa kontakt z naturą. Może dlatego, że mąż jest z wykształcenia biologiem i ma dużą wiedzę z tego zakresu. Staramy się robić objazdówki, podczas których śpimy codziennie w innym miejscu i zwiedzamy okolicę. Czasem wybieramy się gdzieś dalej – pokazaliśmy już dzieciom Wielką Brytanię i kilka innych europejskich krajów. Przede wszystkim jednak stawiamy na Polskę, bo zgadzamy się ze stwierdzeniem, że zbyt często cudze chwalimy, a swego nie znamy.