Adam, Maciej, Franek: męska historia o pasjach

To będzie historia o mężczyznach. Jeden przystojniejszy od drugiego. Wszyscy wysportowani. I każdy z nich traktuje swoje hobby niebywale poważnie. To prawdziwi pasjonaci.

Adam Kramarczyk nie ma w sobie nic z 80-latka. Radiowy głos, wyprostowana postawa, umięśnione ciało, zdecydowany uścisk dłoni, szybki krok. Popatrzcie na jego zdjęcie i sami się przekonacie, że mając osiemdziesiątkę na karku, można wyglądać i czuć się o 30 lat mniej. Adam to zajęty człowiek, aktywny nie tylko sportowo, lecz także politycznie, zaangażowany w sprawy lokalne, ekologiczne, a nawet międzynarodowe. Ciekawy świata i wszystkiego, co dzieje się wokół, poważny i charyzmatyczny. Inny być nie może: w przeszłości opozycjonista, solidarnościowiec, 16 miesięcy – od 25 stycznia 1982 do 23 czerwca 1983 r. – spędził w więzieniu. Tam zresztą też uprawiał sport, biegając po spacerniaku. Tacy jak on łatwo się nie poddają, swojemu wiekowi również!

Od lewej: Maciej, Adam i Franek Kramarczykowie

Maciej Kramarczyk, starszy syn pana Adama, zaczął biegać w 2010 r. – i od tamtej pory trudno znaleźć bieg czy maraton, w którym nie uczestniczył. Ponaddziesięcioletnia pasja dzisiaj jest schowana w kilku pudłach, wypełnionych po brzegi medalami, pucharami, dyplomami. A w przedpokoju stoją buty sportowe z metkami na pamiątkę, np. z maratonu w Lizbonie – w końcu w każdej historii o mężczyznach musi być trochę sentymentalizmu! Ale żeby była jasność: Maciej Kramarczyk w swoje 53. urodziny wcale nie pożegnał się z bieganiem.

W męskich relacjach dyscyplina, subordynacja i chronologia są istotne. Najpierw zatem oddajmy głos głowie rodziny: Adamowi Kramarczykowi.

Historia Adama

Wyliczenie wszystkich dyscyplin sportowych, które uprawiał pan Adam, zajęłoby co najmniej trzy linijki tekstu. Teraz nasz bohater biega (kilka razy w tygodniu), gra w ping-ponga, zimą pędzi po lesie na biegówkach, latem wskakuje do kajaka. Sport jest i zawsze był nieodłączną częścią jego życia, dlatego nawet nie potrafi opowiadać wzniośle o swoich sukcesach i osiągnięciach. Mówi o tym naturalnie, tak jakby zdawał relację z zakupu krzeseł:

– Bez pływania nie umiem żyć, narty, i te zjazdowe, i biegowe, uwielbiam, grałem w piłkę nożną, siatkówkę, koszykówkę. Akurat koszykówka zawitała do mojego życia na krótko, bo wzrostem nie pasowałem do tej wspaniałej gry. Wioślarstwo też mnie kręciło, karate, ping-pong, rower. Biegać zacząłem, owszem, później, dopiero gdy skończyłem 49 lat.

Pan Adam wylicza te dyscypliny ze stoickim spokojem, a przecież niektórzy przecierają oczy ze zdumienia i nie wierzą, że można tylu spróbować, tyle polubić i uprawiać. I wciąż czuć, że to za mało.

Pływać nauczył się sam, wbrew zakazowi mamy (tata zginął w obozie koncentracyjnym) wskakując do potoku Glinianka, pełnego żab i zdechłych kotów. Miał wówczas

12 lat. Gdy już umiał utrzymać się na wodzie, zamarzył o tym, aby starczyło mu sił na przepłynięcie jakiegokolwiek jeziora od brzegu do brzegu. Później, jak się domyślacie, robił to wielokrotnie – zabraknie palców obu rąk, by wymienić wszystkie rzeki i jeziora, które nasz bohater przepłynął. Wodę uwielbia i teraz, karnet na basen zawsze ma pod ręką.

Średnio co drugi dzień pan Adam biega po Puszczy Niepołomickiej.

– Biegam dla siebie, swoim rytmem, nie pilnuję prędkości, dystansów, kroków itd. Po co mi to? – opowiada. – W ogóle polubiłem bieganie, gdy miałem 49 lat. Może się wydawać, że za późno jak na początek pasji. Ale wiek nie ma żadnego znaczenia. Jeśli człowiek czegoś naprawdę zapragnie, jest to w zasięgu jego ręki. Biegam 30 lat i to daje mi szczęście.

W pewnym momencie kariera Adama Kramarczyka, który zawodowo budował drogi, poszybowała: jak powtarza, jego ścieżka zawodowa poprowadziła go od robola do dyrektora. Kiedy zasiadł na stołku kierowniczym, zauważył, że rzeczywiście zbyt dużo siedzi. Organizm domagał się ruchu, więc pan Adam zaczął biegać. Zostało mu to do dziś. Jeśli spotkacie w Puszczy Niepołomickiej umięśnionego faceta z brodą, to na pewno będzie on.

Zimą oczywiście wyjmuje ze schowka narty. I również nie liczy kilometrów, gdy na biegówkach zatacza kolejne pętle. W tym roku śniegu było wyjątkowo dużo, łatwo zatem się domyślić, że po tegorocznej zimie w nogach pan Adam ma co najmniej kilkadziesiąt kilometrów więcej.

A teraz kilka słów o kajakach. Nie są one codziennością, lecz wyszukaną atrakcją dla męskiej części rodu Kramarczyków. Zazwyczaj wygląda to tak: Maciej – bo to on jest inicjatorem wielu sportowych akcji – dzwoni do ojca.

– Jedziemy dziś na kajaki?

– Pewnie, jestem gotowy!

Najczęściej wybierają się na wycieczkę po Nidzie. Ojciec i syn wiosłują w ciszy i spokoju. Najmłodszy bohater tej męskiej historii, 23-letni Franek, syn Macieja i wnuk Adama, nie uczestniczy w rodzinnej kajakowej medytacji. Ale kto wie, może za parę lat da się namówić?

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Historia Macieja

Maciej, starszy syn pana Adama, miłość do sportu otrzymał w genach. I choć dzieci zawsze różnią się od rodziców, to akurat w kwestii sportu panuje u Kramarczyków pełna zgoda.

– Maciek nie jest chudziną i ma niesamowitą wytrzymałość – chwali syna pan Adam. – Jest silny, to fakt. Cieszę się, że zadbałem o to, aby w dzieciństwie spróbował i opanował wiele aktywności.

– Tak, rzeczywiście, sporo tego było. Wyrzucanie z łódki do wody, abym sam nauczył się utrzymywać na wodzie, też – śmieje się Maciej.

W dzieciństwie zatem pływał, uprawiał judo, jeździł na nartach… Judo zresztą pokochał na całe życie, bo rzuty na tatami ćwiczył już jako dorosły człowiek.

– Wśród moich znajomych, z którymi połączyło mnie judo, są bezdomni, sędziowie, adwokaci, biznesmeni. Do dziś z wieloma utrzymuję kontakt – podkreśla.

Ojciec mu przytakuje. – Gdziekolwiek jestem z Maćkiem, czy na biegówkach na Mogielicy, czy na wyprawie na Turbacz, czy na kajakach po Nidzie, zawsze znajdzie się jakiś jego kolega, z którym albo biegał, albo pływał, albo walczył – mówi z dumą.

Bieganie mocno zakręciło Maciejowi w głowie: 3–4 maratony rocznie, poza tym krótsze dystanse, cross i górskie… Stara się również biegać raz do roku za granicą – do tej pory był m.in. na Węgrzech, Słowacji i w Czechach. Pierwszy maraton przebiegł w Krynicy, w ramach corocznego Festiwalu Biegowego, i od tej pory jest jego ambasadorem.

A tak opowiada o sobie: – Kiedyś chciałem zmieniać świat i pasjonowałem się historią, teraz interesuje mnie przyszłość. Ale nie zajmuję się astrologią. Lubię poznawać inne miejsca, kultury. Próbuję podróżować blisko i daleko, nie tylko oczami wyobraźni, podczas czytania książek lub palcem po mapie. Uwielbiam góry w każdej postaci.

Tak, to prawda: Maciej Kramarczyk to niespokojny duch, o czym najlepiej wie jego żona Agata. Potrafi ściągnąć ją na rowerową przejażdżkę np. w piątek ok. godz. 20 albo zaproponować w sobotę rano wycieczkę do Wałbrzycha, aby zdążyć na premierę spektaklu na godz. 19. Doprecyzujmy: Maciej i Agata mieszkają w podkrakowskich Węgrzcach Wielkich i do Wałbrzycha mają jakieś 400 kilometrów.

– Oczywiście uwielbiam rywalizację i jeśli jakiś facet wyprzedza mnie na rowerze, to daję gaz i robię wszystko, aby jednak być pierwszy. Ale konkurencja napędza i nakręca mnie najmniej – kwituje Maciej.

Historia Franka

Najmłodszy reprezentant sportowej dynastii Kramarczyków to Franek, absolwent Wydziału Informatyki Akademii Górniczo–Hutniczej w Krakowie. Jego największa pasja to deskorolka. Jak wszyscy mężczyźni w tej rodzinie, jest małomówny i skromny. Stwierdza jedynie, że deskę lubi i ona go kręci. Tyle. Sprawdziliśmy: Franek to gwiazda w świecie deskorolkarzy. Na internetowych forach skateboardowców znajdziemy pełno zdjęć i filmów z jego udziałem, a także wywiadów z nim. Rówieśnicy podziwiają go za determinację i odwagę. Dla wielu jest autorytetem, bo próbuje trików, które nie zawsze są w jego zasięgu. Niemniej nie zawraca sobie głowy kontuzjami, skręconymi kostkami i zdartymi łokciami – idzie naprzód. Mimo że mama często prosi, by to skończył, deska zajmuje właściwie każdą wolną chwilę Franka.

– Pamiętam pewną sytuację, gdy wnuk był jeszcze dzieckiem i zostałem z nim sam w domu. Przez cały dzień grał w taką wirtualną grę na Xboxie, podczas której jakby jeździł na desce. Jeździł, wywracał się, podnosił, skakał i tak w kółko. Kilkanaście godzin spędził przy tych podskokach. Byłem i jestem pełen podziwu dla niego: potrafi zatracić się w tej pasji, i wirtualnie, i w rzeczywistości – opowiada pan Adam.

To zresztą dziadek, zafascynowany zaangażowaniem wnuka, sam sprezentował mu deskę jakieś 10 czy 11 lat temu na Dzień Dziecka. Jesteście ciekawi, ile desek chłopak zużył od tego czasu? Co najmniej 200! Tak to bywa w tym sporcie: deski łamią się jak zapałki.

– Owszem, lubię deskę między innymi za to, że nie stoi nade mną trener – mówi Franek. – W dzieciństwie uprawiałem gimnastykę sportową i szczerze powiem, że lubiłem ten sport. Ale trener, jak dla mnie dość ostry, zniechęcił mnie. Rzuciłem to i może podświadomie szukałem dyscypliny, w której mogę trenować sam, bez krzyków i mentorskich uwag – zastanawia się.

– À propos gimnastyki: naprawdę był niezły, widać było, że ma dryg i talent – wtrąca Maciej.

Deskorolka to też niezwykły sposób na podróże i zapoznanie się z architekturą. Franek wypróbował swoje triki na różnych placach Polski i Europy, a niektóre zna tak dokładnie, że studenci architektury mogą mu jedynie pozazdrościć wiedzy. Ale miejsc, gdzie chciałby jeszcze pojeździć, jest bez liku. Najbardziej marzy chyba o Melbourne.

– W 2021 r. deskorolka zadebiutuje jako nowa dyscyplina olimpijska. W Polsce powstaje coraz więcej miejsc do jeżdżenia na desce, jednak wciąż brakuje odpowiedniej infrastruktury, takiej jak np. w Australii – zdradza Franek.

Nikt w tej rodzinie nie ma wątpliwości, że już niebawem Franek opowie wszystkim, jak się jeździ w Melbourne.

Nieobecni w tekście, obecni w życiu Kramarczyków

Adam ma jeszcze jednego syna: Bartka. To mężczyzna wysportowany jak każdy Kramarczyk. A Maciek i Agata mają też starszą córkę Karolinę, która delfinem pływa najlepiej w rodzinie. Ojciec mówi o tym z dumą i podziwem, a nawet trochę zazdrością, bo akurat jego „delfin” jest znacznie słabszy niż „delfin” Karoliny.