Sposób na szczęście w rodzinie? Rodzice nie boją się biegu w błocie, syn – kilku siniaków

Bycie w biegu jest ich przepisem na życie. Wspólna aktywność fizyczna – sposobem na rodzinę. Życie Kingi i Wojtka Staszewskich kręci się wokół sportu. Również zawodowo. Jako KS Staszewscy prowadzą treningi biegowe i bloga, na którym dokumentują swoje aktywne rodzinne życie.

Nigdy nie zaczął biegać, bo nigdy nie przestał” – tak przedstawia się Wojtek na łamach bloga ksstaszewscy.pl. Chwali się tam też swoim dorobkiem dziennikarskim. W końcu ma czym: jako dziennikarz często pisuje o dobroczynnym wpływie biegania na zdrowie, a w ciągu swojej kariery zdążył przekonać do swojej ulubionej dyscypliny wielu czytelników. Kinga od dziecka żyje sportem. W dorosłym życiu postanowiła przekuć pasję w sukces zawodowy, chociaż z wykształcenia jest polonistką. Jak jednak przyznaje, wyuczona profesja nigdy jej nie kręciła. Dlatego zajęła się fitnessem, którego została instruktorką. A bieganie? Do niego przekonała się z czasem. Wszystko zmieniło się wtedy, gdy spotkała Wojtka.

– Uwielbiałam wszystkie możliwe aktywności, ale nie znosiłam biegania. Wydawało mi się ono najnudniejszą dyscypliną świata. Pogłębiłam jednak swoją wiedzę i okazało się, że bieganie należy do najlepiej działających na zdrowie sportów. Po urodzeniu drugiego dziecka moja waga była trochę nieodpowiednia. A przecież to bieganie jest najskuteczniejszym sposobem na zbicie kilogramów – mówi Kinga. Dziś bardzo często dołącza do Wojtka na trasie, może też się pochwalić porządnym rekordem na 10 kilometrów – zeszła do czasu poniżej 45 minut. Ale jej pierwszą miłością nadal jest fitness. Gdyby miała wybór między półmaratonem a sesją crossfitu, wybrałaby to drugie. W biegu często nadrabia zaległości książkowe, słuchając audiobooków ze słuchawkami w uszach. Jak dodaje Wojtek, sport łączy rodzinę. Jest sposobem nie tylko na zdrowie, ale także na wspólne spędzanie czasu.

– A Kinga sama przekonała się do biegania. Czasami w związkach bywają takie gry: jedna strona próbuje coś narzucić, druga się opiera. U nas tak nie było. Kinga wcale nie musiała biegać, sama się zdecydowała. Każda rodzina musi mieć coś, co ją kręci. U kogoś będzie to sztuka, do której pasję też można zaszczepiać u dzieci. U nas zawsze był to sport – mówi Wojtek.

Widać to również na blogu. Staszewscy relacjonują tam swoje życie, nie wyłączając urlopów. Nawet na słonecznej Ibizie, słynącej z klubów z głośną muzyką, Wojtek znalazł czas na trening. Być może dlatego, że imprezy techno nie są jego ulubioną rozrywką. Na stronie można zobaczyć zdjęcia ze wspólnych, rodzinnych startów. Na przykład to, na którym małżonkowie pozują umorusani błotem. Nic dziwnego, w końcu właśnie skończyli ekstremalny bieg z wieloma przeszkodami. Na zdjęciach widać także ich pięcioletniego synka. Yoda – bo rodzice nazwali swoje dziecko na cześć jednej z postaci z „Gwiezdnych wojen” – dzielnie pokonuje mniejsze przeszkody, przeznaczone dla dzieciaków. Na blogu są ponadto zdjęcia z obozów biegowych, zarówno w górach, jak i na obrzeżach Warszawy. W niektórych wpisach Wojtek przyznaje się do momentów słabości – organizm czasem się buntuje, czasem nie udaje mu się narzucić pożądanego tempa. Czasem jednak przekracza własne granice i wtedy padają rekordy. Ten najważniejszy, z maratonu, wynosi u Wojtka 2 godziny, 49 minut i 15 sekund.

Oboje Staszewscy potwierdzają, że wspólne bieganie zbliża. Wśród ich klientów, którzy decydują się na treningi, często dochodzi do zgrzytów rodzinnych. Sportowa pasja bywa niewygodna dla żony, męża czy dzieci. To w końcu dyscyplina, której trzeba poświęcić trochę czasu i uwagi. Wojtek i Kinga nie wyobrażają sobie natomiast kłótni o aktywny styl życia. Dla obojga oczywiste jest, że sport musi zajmować w życiu bardzo ważne miejsce. Kinga, nawet jeśli nie startuje w zawodach, stara się dopingować Wojtka przy trasie. Działa to też w drugą stronę. Małżeństwo było również wyjątkowo zgodne, jeśli chodzi o sposób wychowania dzieci.

– Kiedy nadchodzi weekend, zawsze staramy się zrobić coś sportowego. Na przykład ustawiamy w domu tor przeszkód. I nikt nie robi problemu, choć niektórzy rodzice patrzyliby na to krzywo. Coraz więcej dorosłych nie chce, by dziecko było zbyt ruchliwe – zauważa Kinga. Sama przypomina sobie, jak wiele lat temu większość czasu wolnego spędzała na zewnątrz. Dziś najczęściej widuje puste parki i place zabaw. Dzieciaki bywają tam jedynie w ciepłe miesiące, zazwyczaj pod czujnym okiem opiekunów. Wojtek i Kinga żartują czasem, że z dzieckiem jest trochę jak z psem: trzeba je wyprowadzić przynajmniej dwa razy na dzień. Ruch jest młodemu pokoleniu potrzebny jak powietrze – dotyczy to i nastoletniej córki, i pięcioletniego syna. Niestety w ciągu kilku dekad sporo się zmieniło. O tym, że wiele dzieci chętniej wybiera rozrywkę przy grach wideo, wiadomo nie od dziś. Kinga i Wojtek zauważają jednak, że coraz częściej źródłem problemu są rodzice. Dostrzegają to, kiedy szukają kompanów na swoje sportowe wycieczki.

– W zasadzie trudno jest znaleźć inne rodziny, które by do nas dołączyły. A często ogłaszamy się wśród znajomych. Wtedy okazuje się, że spośród kilkunastu rodzin na nasze pomysły przystaje jedna lub dwie. To smutne. Szczególnie że nie trzeba wiele. Nawet w Warszawie i okolicach jest mnóstwo do roboty. Można pojeździć na rowerach, pograć w badmintona, niedaleko znajdują się też świetne trasy na kajaki – wymienia z żalem Wojtek.

Według Staszewskich na warszawskich podwórkach coraz częściej słychać: „Nie biegaj, spocisz się, zrobisz sobie krzywdę”. Złamana ręka po wywrotce na deskorolce bywa dla rodziców prawdziwym dramatem. Kinga jednak patrzy na to inaczej: ręka się zrośnie, a raz zaszczepiona pasja do jazdy na desce może pozostać na całe życie.

– To smutne, że kiedy wyciągam rakietę do badmintona, kilkulatek nie potrafi jej prawidłowo trzymać w ręce – mówi Kinga. – Jestem też nauczycielką wychowania fizycznego i wiem, że nawet dwulatek powinien umieć oburącz złapać piłkę. Ale tylko pod warunkiem, że mu się tę piłkę rzuca… Nasze dziecko wcale nie jest wybitnie sportowe. Po prostu ma sprzęt w domu. Bawimy się razem piłkami, kręglami. Syn w zwyczajny sposób uczy się z tego korzystać. Dawniej dzieciaki same lgnęły się do aktywności, dlatego że nie było alternatywy. Ale to nie jest usprawiedliwienie dla faktu, że sześciolatek nie potrafi złapać piłki rzuconej z dwóch metrów – podkreśla.

Często zdarza się, że w parkach i na placach zabaw Kinga zaczepia nieco nadopiekuńczych dorosłych, którzy boją się siniaków, zadrapań, trudnych do doprania plam na ubraniach. Kinga przekonuje, że dzieci naturalnie chcą się ruszać, trzeba jednak stworzyć im warunki. Kiedy na środku osiedlowego chodnika rozrysowuje klasy lub wyciąga siatkę do badmintona, z okolicznych mieszkań schodzą się kolejne dzieciaki, które chcą dołączyć do gry. Rodzice bywają zdziwieni. Niektórzy zbywają uwagi Kingi milczeniem. Innym udaje się otworzyć głowę. Podpatrują Staszewskich, którzy dają synowi sporo swobody. Po pewnym czasie sami pozwalają swoim dzieciom na więcej ruchu. Wtedy okazuje się, że drabinki na placu zabaw nie są śmiertelnie niebezpieczne. Szczególnie te z atestami, których w czasach młodości Wojtka i Kingi w ogóle nie było.

– Jeśli pozostaniemy bierni, nie wygramy z technologią. Konsola niestety będzie często dla dziecka ciekawsza niż zabawa na zewnątrz – przekonują Staszewscy. – Na szczęście dzieci same lgną do ruchu. Jest im bardzo potrzebny, wpływa również na rozwój intelektualny. A największa bzdura, którą można powiedzieć do dziecka, to „siedź spokojnie”. Trochę zazdroszczę dzieciakom. Sama w młodości byłam nie do upilnowania. Teraz muszę czasem siąść w spokoju w restauracji czy przy komputerze. A one mogą się bez przerwy wiercić! – śmieje się Kinga. Ze smutkiem z kolei wspomina te dni ze swojego dzieciństwa, gdy musiała siedzieć z prostymi plecami i rękami na ławce. Dla Yody szuka szkoły, która daje możliwość swobodnego ruchu.

W domu Staszewskich regularnie odbywają się ostatnio mecze piłki nożnej. Ich syn zachęca rówieśników do wspólnej gry. – Każde dziecko da się zaktywizować – podkreśla małżeństwo. – Trzeba tylko chcieć. Warto też znaleźć inne osoby, które zechcą razem z nami ruszyć się z kanapy. Na przykład na jednym z portali społecznościowych, gdzie można łatwo zorganizować się razem z sąsiadami. A wspólna aktywność jest najlepszym sposobem na zaszczepienie sportowej pasji u dziecka.