Sport uczy pracowitości i wytrwałości

Rozmowa z Piotrem Kasprzakiem, psychoterapeutą dzieci, młodzieży i rodzin z Fundacji Dom Terapii

Dziecko rodzi się z tym, że lubi sport albo nie? Czy rodzic to w nim kształtuje, może tę miłość zaszczepić?

Rodzimy się z fizycznymi predyspozycjami, ale badania pokazują, że osoby angażujące się w sport w życiu dorosłym zwykle wcześniej miały taki model w rodzinie. Mama czy tata realizowali swoje pasje sportowe i teraz ich pociecha robi to samo. Rodzice wprowadzają nas w fascynację sportem, własnym przykładem pokazują jego znaczenie. Dla dzieci niezwykle ciekawe jest to, aby mogły naśladować mamę lub tatę w czymś dla siebie wykonalnym. Kiedy patrzą na dorosłego, chcą być do niego podobne. Jednak równocześnie to bardzo skomplikowane wyzwanie. Jeśli mówimy o kopnięciu piłki, to obserwowanie, jak prawidłowo wykonuje to ktoś inny, jest ekscytujące. Osoby tego pozbawione znajdują się w trudniejszej sytuacji. Dla podtrzymania aktywności fizycznej młodego człowieka ważny będzie fakt, jak sport odbiera grupa rówieśnicza, do której on należy. Ale to, czy dziecko zainteresuje się sportem, w dużej mierze zależy od opiekunów. Od tego, jaki model życia promują, czy sami uprawiają sport.

Kiedy zacząć wdrażać dziecko do sportu?

Proces rozpoznawania zdolności własnego ciała, jego granic, tego, jak je wykorzystywać do przeżywania różnych rzeczy, zaczyna się bardzo wcześnie. W zasadzie w momencie przyjścia na świat: od pierwszych pieszczot, przytulania, podnoszenia, podrzucania, zabaw ruchowych. To dla malucha interesujące doświadczenie, że można współpracować z drugim człowiekiem. Ponadto istnieje jakiś element ryzyka w zabawie, który też jest przyjemny. Szybkie oswojenie się rodziców z dzieckiem, podchodzenie do niego bez lęku i prowokowanie rozmaitych zabaw będzie się później przekładać na większą chęć do podejmowania aktywności fizycznej.

Mam czterolatkę i zapisałam ją na balet, karate, basen. To dobrze?

Jeżeli wcześnie zaczniemy z dzieckiem takie przygody, to w przyszłości będzie ono miało szansę zdecydować, czy chce iść tą drogą, kontynuować sport na wyższym poziomie. Czy tej konkretnej dyscyplinie zechce poświęcić jakiś obszar swojego życia, czasu. Jeżeli nie ma tego oswojenia z własnymi zdolnościami, z tym, by systematycznie coś powtarzać i uczyć się na błędach, to potem znacznie trudniej będzie mu wypracować takie nawyki. Maluch ma niezwykle plastyczny umysł, łatwo w nim zaszczepić chęć rozwijania siebie, stawania się w czymś lepszym.

Ale to jest aktywność poza domem, której rodzice nie są świadkami. Coraz częściej dzieci mają więcej zajęć pozalekcyjnych niż faktycznego kontaktu z mamą i tatą. Jest w tym pewne zagrożenie. Osiągnięcia są lepsze, a satysfakcja ze sportowej aktywności – większa, jeśli opiekunowie są w stanie śledzić postępy i znają się na tym, czego uczy się ich potomek. W przeciwnym razie młody człowiek, który szuka akceptacji u swojego rodzica, widzi, że ten nie wie, co się przed chwilą stało, bo nie rozumie ju-jitsu, nie pojmuje, na czym polega sukces w tym sporcie.

Lepiej trenować razem?

Zajęcia są bardzo cenną rzeczą, jaką można dać dziecku, pod warunkiem że mamy łączność z tym, co ono robi. Nie musimy być w tym mistrzami. Ale raz na jakiś czas powinniśmy iść z synem czy córką na trening, zobaczyć, jak się rozwinęły ich umiejętności. Poczucie pewności, które pozwala dobrze się uczyć, zaczyna się od wiary rodzica. Ta wiara jest zaraźliwa. W momencie kryzysu, napięcia dziecko przypomina sobie, co opiekunowie myślą na ten temat: czy umie, czy nie umie, czy ma się napiąć, czy zrelaksować, zaufać sobie. Przed dziećmi, które nie są aktywne fizycznie, otwiera się cały wachlarz kłopotów. Dzięki grom zespołowym uczymy się pracowitości, wytrwałości, ale też rozumienia spraw moralnych, międzyludzkich. Uczymy się wyczucia, tego, co jest w porządku, a co jest złośliwym faulem, kontrolowania emocji podczas konfrontacji. Sport pozwala nam poznać naszą odporność, wytrzymałość, faktyczne możliwości. Osoby, które od dzieciństwa są aktywne, mają mniej lęków związanych z własnym ciałem. Ruch pozwala poznać granice, a to stanowi podstawę następnych ważnych osiągnięć – dostrzeżenia granic innych, szanowania swojej i cudzej przestrzeni osobistej, społecznego zachowania łączącego swobodę i wyczucie. Sprawność uzyskana w sporcie przekłada się na wiele dziedzin życia.

Dlaczego trenerowi łatwiej zmobilizować dziecko i utrzymać jego uwagę niż rodzicowi?

Często mama i tata okazują się trudnymi korepetytorami, również wtedy, gdy są ekspertami w danej dziedzinie. Jest etap, kiedy dziecko nie wstydzi się rodzica, widzi go jako wspierającą, akceptującą siłę, może przy nim rozwinąć pełnię możliwości. Z czasem zaczyna postrzegać go także jako kogoś, kogo powinno zadowolić, nie zawodzić, przy kim nie powinno się kompromitować. Osoba dbająca o relacje z rodzicami może nie chcieć odsłaniać swojego niezadowolenia, chęci, by zrobić coś po swojemu. Trener, który jest obcy, ma szansę na prostszą relację z wychowankiem.

Rodzice mogą budować autorytet podczas wspólnego uprawiania sportu?

Kiedy dziecko dopiero wchodzi w jakąś dyscyplinę, rodzic ma jego podziw na starcie, bo coś potrafi. Ale gdy młody człowiek zaangażuje się głębiej, to za dwa lata może się okazać, że jest już na innym – wyższym – poziomie. Nie chodzi o to, aby rodzic był na poziomie eksperta, choć nie zaszkodziłoby być dobrym. Nie jest źle, gdy nie zostanie pokonany zbyt prędko. Na przykład w szachach dzieci rozwijają się dużo szybciej niż dorośli. To wywołuje pewne skomplikowane uczucia, z którymi mama i tata też muszą sobie poradzić. Zdarza się, że reagują agresywną rywalizacją, nie dopuszczają do siebie faktu, że syn czy córka szybko ich przerastają.

Co zrobić w takiej sytuacji, by nie stracić autorytetu?

Nie udawać, że nic się nie stało, że to nieważne, że gra to tylko zabawa. Bo to nie jest tylko zabawa. To też rywalizacja. Przegrana to przegrana. Wygrana to wygrana. Traktowanie tych rzeczy jako rzeczywistych pozwala dziecku budować jasny i prosty sposób rozumienia swoich sukcesów i porażek. Rodzic, który potrafi przyznać: „No tak, przerosłeś mnie, znakomicie, ale to nie znaczy, że ja się poddaję”, staje na wysokości zadania. Sport jest modelem, dzięki któremu można zrozumieć wiele głębszych spraw. Na przykład nauczyć się akceptowania swojej pozycji jako drugiego. Albo ostatniego. To pozwala tworzyć zdrową samoocenę. Bo nawet dziecko, które jest niezwykle zdolne w dwóch, trzech dziedzinach, spotka się w życiu z kilkudziesięcioma innymi kategoriami, w których będzie przegrywać. Ważne, na ile porażka stanie się materiałem do rozwoju, a na ile czymś, co będzie je osłabiać, poniżać, powodować rezygnację.

Dobrze jest dawać dziecku wygrywać?

Wygrywanie każdej konfrontacji to coś, co przerywa grę, podobnie jak ciągłe podkładanie się. Jeżeli uczymy syna czy córkę grać w piłkę i dajemy im wygrywać, wprowadzamy nową zasadę: silniejszy pozwala wygrywać słabszemu. I dziecko funkcjonuje według tych reguł, a kiedy ktoś je złamie, jest wstrząśnięte. Najlepiej, gdy poprzeczka została ustawiona nieco wyżej od tego, co nasza pociecha potrafi, ale znajduje się w zasięgu wzroku, jest możliwa do pokonania.

Jak zachęcić do sportu dziecko, które się do tego nie garnie?

Jeśli ktoś ma już 11, 12 lat i nie uprawiał wcześniej sportu, to trudno oczekiwać, że nagle sam z siebie zacznie się ruszać. Takie dziecko, by poradzić sobie z poczuciem własnej słabości, tworzy jakieś uzasadnienie tej sytuacji: aktywność jest niebezpieczna albo ono się do tego nie nadaje. Może też zareagować wyższościowym odrzuceniem tematu i uznaniem, że sport jest dla idiotów. Jeżeli orientujemy się nagle i chcemy naszego potomka zaktywizować, to nie możemy go tą sytuacją przeciążać. Pewnie to my trochę zawaliliśmy. Nie wolno nam powiedzieć: „Masz krzywy kręgosłup, powinieneś trzy razy w tygodniu chodzić na basen, zrób coś w tej sprawie”. Zastanówmy się, czy nie wrzucamy syna lub córki na zbyt głęboką wodę. Cel powinien być w zasięgu, i to nie tylko w naszym odczuciu, ale także w odczuciu tego, kto ma go osiągnąć. Musi też dawać szansę na szybki efekt, chociaż na parę satysfakcjonujących pierwszych kroków. Nie wypychamy dziecka na parkiet, na którym wszyscy świetnie sobie radzą, nie każemy mu robić rzeczy ewidentnie za trudnych.

W jaki sposób sport pomaga budować więzi między rodzicem a dzieckiem?

Sport jest dużo jaśniejszy niż słowa. Rozmowa bywa szalenie potrzebna, jednak poziom porozumienia, jaki osiąga syn z ojcem, z którym się siłuje, albo córka, która biega razem z matką, to coś wyjątkowego. Tworzy się w tym momencie poczucie sprawstwa, bycia znaczącym partnerem. Sport zawiera w sobie element rywalizacji, ale i bliskiego kontaktu. Jeżeli dwoje dzieci gra w kosza, jest to nie tylko walka na śmierć i życie, ale też współpraca. Bo jedna i druga strona akceptują, że punkty są za wrzucanie piłki do kosza, że faul to faul, tego się nie robi. Ten element buduje się także w relacji z rodzicami, np. w skomplikowanej sytuacji, kiedy nie cierpię ojca, który jest silniejszy, ale jednocześnie nie zaatakuję go, tylko będę grał według pewnych zasad. Te zasady pozwalają przeżyć i zrozumieć rzeczy, które trudno wytłumaczyć słowami.

Co daje wspólne uprawianie sportu rodzicowi?

Ma on szansę dobrze poznać swoje dziecko. To poznanie nie polega na przyglądaniu się i zbieraniu danych, ale faktycznie pozwala wyczuć, jakie ono jest. Pozwala dowiedzieć się czegoś o potomku i mu w tym towarzyszyć. Jeśli rodzic widzi trudności w znoszeniu porażek, może pokazać mu, jak podejść do tej sytuacji z większym wyczuciem: „Tak, to, co czujesz, jest smakiem przegranej, to nie jest przyjemna rzecz, ale patrz, kontynuujemy, masz szansę odrobić stratę”. Człowiek staje się lepszym rodzicem, bo ma te wszystkie informacje. To też fantastyczne, że może zobaczyć u swojego dziecka małe kroki rozwojowe, które sam przechodził. Nie pamięta siebie jako czterolatka, który uczył się uderzać piłkę, lecz ma szansę przeżyć to jeszcze raz, zobaczyć siebie z przeszłości.

Są lepsze i gorsze aktywności? Pływanie jest lepsze niż rower? Lub odwrotnie?

Rodzic nie powinien się zmuszać do czegoś, czego zupełnie nie zna lub co nie daje mu satysfakcji, czego nie lubi. Dziecko to wyczuwa. Jeżeli jedziemy znudzeni na rowerze, to – poza tym, że uczy się jeździć – uczy się też znudzenia na rowerze. Uczy się naszego sposobu przeżywania tego, co robimy. To powinno być coś, co pasuje obu stronom. Nie ma tutaj prostej reguły. Trzeba rozpoznać, czy nasza pociecha kupuje to, co proponujemy, czy reaguje wycofaniem, znudzeniem. Należy szukać, próbować. Na początku kluczowe jest bycie razem. Czy rolki, czy rower, to już wtórna sprawa.

Dziecko powinno uprawiać sport wyłącznie dla własnej satysfakcji czy dobrze mu wyznaczyć cel: będziesz coraz lepszy, będziesz zdobywać medale?

Na różnym etapie życia dzieci są bardziej lub mniej zorientowane na nagrody. Zaakceptowanie faktycznego znaczenia nagród jest równoznaczne z zaakceptowaniem społecznego znaczenia satysfakcji z wygranej. W życiu warto zdobywać nagrody. Fajnie jest nie tylko czuć się w czymś dobrze, ale też zostać uznanym za dobrego. Obie te rzeczy mają znaczenie dla rozwoju osobowości i dla sukcesów sportowych. Najbardziej pozytywna motywacja to nie tyle porównywanie się z innymi, ile porównywanie się ze sobą z poprzedniego dnia. Jeżeli syn lub córka mają w sobie marzenie o byciu coraz lepszym, to już ogromne osiągnięcie rozwojowe. Ale nie ma co demonizować nagród. Dobrze, gdy docenia się wartość trofeów czy medali. One coś symbolizują: to, że w danym momencie byłem najlepszy w grupie. Udawanie, że to nie ma znaczenia, jest zubożaniem dziecięcej wyobraźni.