Sport to życie. Życie to sport

O tym, jak pasja małego chłopca staje się pasją całej rodziny

Panie doktorze, jest szansa umówić się na wywiad?”. Odpowiedź: „Jestem na turnieju w Zielnej”.

Za jakiś czas nieśmiało ponawiam prośbę: „Panie doktorze, kiedy jest pan w Krakowie, umówimy się?”. „Teraz gram w Czechach”.

Kolejne podejście: „Panie doktorze, czy można prosić o wypowiedź do tekstu o sporcie?”. „Wiozę dziecko na trening”.

Nie poddaję się i za kilka dni znowu pytam: „Panie doktorze, skomentuje pan, dlaczego aktywność fizyczna jest dla nas ważna?”. „Dziś gram jeden z najtrudniejszych meczów swojego życia. Chyba przegram, ale będę walczył. Uwielbiam to”.

Nie wiadomo, kiedy ten człowiek śpi albo zwyczajnie nic nie robi. Jeśli nie operuje lub nie konsultuje, to pędzi na treningi, które, zdaje się, nie kończą się nigdy. Bo najpierw sam coś ćwiczy, potem wiezie jedno dziecko na kort, drugie na ogólnorozwojówkę, albo w odwrotnej kolejności. I tak w kółko. Kiedy ma na wszystko czas – sam nie wie, ale i nie zastanawia się nad tym. Faktem jest to, że właśnie sport nauczył Jana Paradowskiego, chirurga urazowego z Krakowa, świetnej, wręcz perfekcyjnej organizacji czasu. W genach tego krakusa musi płynąć pruska krew, która układa mu co dnia skrupulatny grafik sportowo-zawodowy.

Rodzina Paradowskich na nartach

 

O tym, jak telewizor zmienił życie małego Jasia

Tatuś go spytał: „Jasiu, jaki sport chcesz uprawiać? Pora, synu, czymś się zająć”. Jasiek jakby czekał na to pytanie – odpowiedź była szybka jak return Rafaela Nadala: „Tenis!”.

Rodzina artystów krakowskich, choć była zaskoczona wyborem sześcioletniego Jana Paradowskiego (bo nikt w życiu rakiety w ręku nie trzymał), nie dała po sobie tego poznać.

Skąd tenis pojawił się w głowie Jaśka? Banalna historia. Pewnego popołudnia u wujka oglądał telewizję, zapatrzył się i stracił poczucie rzeczywistości. Łatwo zgadnąć, że zobaczył po raz pierwszy mecz tenisowy. Nawet nieważne, kto wtedy grał, kto wygrał. Latająca piłeczka zafascynowała kilkulatka tak, że zaraził swoją miłością do tenisa nie tylko swoich rodziców, lecz także – w przyszłości – swoje dzieci.

Rodzice Jana, którzy do tej pory nawet w telewizji meczów nie oglądali, zaczęli wozić młodego na treningi, potem na zawody. Denerwowali się tak, że Jaś aż dreszczy dostawał przez ich nerwy. Dla dobra wszystkich rodzice przestali jeździć na ważne turnieje. Jan zostawał sam na sam ze swoim lękiem i tremą. Właśnie to pomogło Paradowskiemu uodpornić się na stres.

Jan Paradowski junior (7 lat) i Zosia Paradowska (14 lat) swojego życia też nie wyobrażają sobie bez codziennych treningów. Tak, trenują dzień w dzień co najmniej dwie godziny, a przed turniejami zdarza im się dwa razy dziennie stać na korcie.

– Może ktoś powie, że nienormalny tatuś swoje chore ambicje przerzuca na dzieci – śmieje się Jan Paradowski. – Ale to nie jest tak. Pokazałem, nauczyłem, zachęciłem swoje dzieci do gry w tenisa, bo to najlepsze, co sam umiem. Łyżwy, siatkówka, lekka atletyka – wspaniałe dyscypliny, ale nie umiałbym pomóc dzieciom na takim poziomie, jak to robię na treningach tenisowych – dodaje.

Trzeba być szczerym do końca: Jaś junior prócz tenisa zafascynowany jest też piłką nożną. Siedmiolatki tak mają.

Sukcesy i trofea – mogą być, lecz nie muszą

Treningi muszą być ciężkie, pracowite, że aż pot, łzy i krew. Inaczej Jan nie potrafi. Dzięki wysiłkowi stał się, jak sam twierdzi, nie tylko odporny, ale i „megapracowity”. „Albo cały oddaję się czemuś, albo lepiej w ogóle tego nie robić” – powtarzał to kiedyś sobie, a dziś mówi tak dzieciom. – Nie muszą zdobywać medali, wygrywać jednego meczu za drugim. Nie zależy mi na tym. Cenniejsza dla mnie jest ich praca, wysiłek, poważne traktowanie tego, co robią. Trening nie może być byle jaki. Muszą dać z siebie wszystko, na 200 procent.

Brzmi jak monolog sportowego tyrana, który marzy o swoim Federerze czy Radwańskiej. Błąd. Jan Paradowski szlemów od swoich dzieci nie żąda. To po prostu życiowy fighter. Nie odpuści i już. Nie chce medali, chce respektu dla sportu.

„Panie doktorze, skomentuje pan, dlaczego sport jest ważny dla nas?” „Później. Dziś gram jeden z najtrudniejszych meczów swojego życia. Chyba przegram, ale będę walczył. Uwielbiam to”.

Przegrał.

– Fight był straszny, ale niestety nie udało mi się wygrać. Już go prawie miałem, ale „prawie” robi wielką różnicę – opowiada Jan senior bez rozdarcia szat, żalu czy rozpaczy. Zafascynowany przeciwnikiem i uszczęśliwiony samą grą. Więcej nie potrzebuje. Zwycięstwo to radość olbrzymia, ale bez niej nie jest mniej szczęśliwy.

Paweł Skrzyński, prywatnie mąż Magdy Grzybowskiej (w latach 90. była największą gwiazdą polskiego tenisa) i przyjaciel kortowy Paradowskiego, jest przekonany, że tenis ukształtował ich charaktery. Trenowali razem od dzieciństwa.

– Byłem w starszej grupie, gdy dołączył do nas Jan Paradowski. Wtedy był to mały Jaś. Miał w sobie ducha walki. Z czasem stawał się coraz bardziej głodny sukcesów. To norma dla wyczynowca – wspomina Skrzyński.

Pokory ucz się na korcie

Jan Paradowski zaznacza, że tenis nauczył go pokory. Chce, by i jego dzieci przyswoiły tę lekcję życia.

– To sport indywidualny i nie ma żadnych pleców z tyłu czy przodu, które zasłonią moje niedoróbki, przykryją moje niedoskonałości. Na korcie jestem sam – podkreśla Jan Paradowski. Pokora przydaje mu się także na bloku operacyjnym, gdy czyha porażka w najbardziej niespodziewanym momencie. – Pokora to największa zaleta chirurga – podkreśla.

Zosia Paradowska najtrudniejszą lekcję pokory ma już za sobą. Rok temu zrezygnowała z turniejów. Trenowała, i to solidnie, ale na rozgrywki nie jeździła. Mimo że doskonale rozumiała, że właśnie na meczach zdobywa się formę. Nie radziła sobie, zbyt dużo ją to kosztowało. Tata Zosi nawet palcem nie kiwnął, by zachęcać córkę do rywalizacji. Czekał, aż sama zechce przeżyć te dreszcze i emocje.

– Poradziła sobie ze stresem i nerwami, teraz chętnie uczestniczy w turniejach, przygotowuje się do nich. Niemniej jednak wie, że pierwszy turniej wygra być może dopiero po kilku latach ciężkiej pracy na korcie. Teraz już jej to nie zraża – zdradza szczęśliwy ojciec zapalonych tenisistów, zawodników klubu „Nadwiślan”.

Tenis rano, w dzień i wieczór

Jego ojciec, Piotr Paradowski, znany polski reżyser, też był dumny z syna. Może marzył, by Jaś zaraził się wspinaczką, którą sam uwielbiał? Nigdy w każdym razie namolnie nie namawiał syna, gdy sam wybierał się w góry. Dolinę Pięciu Stawów znał jak własną kieszeń. Co weekend zakładał raki.

– Tata sprawił, że i ja, i moi bracia pokochaliśmy sport, adrenalinę. Wytrzymałość, odporność na stres, pracowitość, zdrowy tryb życia – to wszystko uzyskałem dzięki sportowi – zaznacza Paradowski.

Trenować w brzuchu mamy

Plan dnia Zosi Paradowskiej wygląda tak: lekcje, a po południu trening – albo na korcie, albo ogólnorozwojówka, czyli biegi, skoki, ćwiczenia siłowe. Dwie godziny harówki. – Po zajęciach jestem wykończona, nic mi się nie chce – opowiada z uśmiechem na ustach. Ale następnego dnia znowu z radością pakuje torbę na trening.

– Tenis mam w genach po tacie – poważnie wyjaśnia. – Bez tej dawki aktywności źle się czuję. Sport nauczył mnie pewności siebie nie tylko na korcie, ale i w życiu – kwituje Zosia.

Jasiek Paradowski junior, choć turnieju wielkoszlemowego jeszcze nie wygrał, i tak jest już rasowym tenisistą. Należy do czołówki małopolskich zawodników, wygrywa mecze w starszych kategoriach. Gra od zawsze: jeździł na treningi starszej siostry jeszcze wtedy, gdy nie było go nawet na świecie, w brzuchu mamy Dominiki.

Chłopiec w ogóle nie rozstaje się z rakietą. Najpierw przez dwie godziny na treningu niezmordowanie szlifuje serwis, wolej i return. Gdy wraca do domu, pierwsze, co robi, to odbija piłeczkę o ścianę. Facet nie do zdarcia. Dobrze mu to wróży. Przeskoczy tych wszystkich Federerów i Nadali o głowę. Smyk ma talent.

– Ogląda mecz jak poważny sportowiec, analizuje każdą sytuację, wie, kto i kiedy popełnił błąd, trafnie określa przyczyny przegranej, zna na pamięć całe mecze, serwisy – te najbardziej udane i beznadziejne. Ogląda szlem jak thrillery – zachwyca się ojciec.

Z małym trudno dyskutować, wiedzy tenisowej może mu pozazdrościć nawet Karol Stopa.

Ulubiony tenisista juniora: Rafael Nadal.

Ulubiony tenisista seniora: Roger Federer.

Ulubiona tenisistka seniora: Maria Szarapowa, Agnieszka Radwańska.

Junior: – Dziewczyny nie umieją grać – ucina.

Czy zostanie sławnym, czy przeżyje swoje złote czasy tenisowe – czas pokaże. Pewne jest jedno: dzieciak ma olbrzymią pasję.

– Czego jeszcze potrzeba chłopcu w jego wieku? – zastanawia się Jan Paradowski.

Narciarstwo to – obok tenisa – druga sportowa miłość doktora Paradowskiego

 

Debiut na korcie po długiej przerwie

Jan Paradowski nie wpadł w depresję, gdy na chwilę musiał schować rakietę do szafy. Pierwszy raz zdarzyło się to, gdy przygotowywał się do egzaminów na studia medyczne, drugi – gdy czekała go specjalizacja. Przerwy tak naprawdę nie były chwilowe. Trwały dobrych kilka lat.

Wrócił na kort przypadkowo, namówił go kolega. I od razu bingo: zdobył mistrzostwa świata lekarzy w tenisie ziemnym. Zwycięstwo nakręciło lekarza. Zaczął trenować jak wyczynowiec. Kolejne mistrzostwa i kolejne złoto. Nie dawał nikomu wtedy szans na korcie.

– To było absolutne szczęście. Jakbym był na orbicie – rozmarza się.


Kim jest Jan Paradowski – nagrody i wyróżnienia

Przez ponad 10 lat był profesjonalnym tenisistą. Po zakończeniu kariery zawodniczej został dwukrotnie mistrzem świata lekarzy w tenisie ziemnym w latach 2010 i 2011. Doświadczenie sportowe wykorzystał m.in. jako wieloletni lekarz reprezentacji Polski juniorów PZPN oraz lekarz reprezentacji Polski w tenisie ziemnym w turnieju Fed Cup by BNP Paribas Polska – Rosja (7–8 lutego 2015, Kraków Arena).

Nagrody:

  • 2011 – mistrz świata lekarzy w tenisie ziemnym (WMTS – World Medical Tennis Society)
  • 2011 – debiut roku w kategorii Sport – Naczelna Izba Lekarska, Warszawa
  • 2010 – mistrz świata lekarzy w tenisie ziemnym (WMTS – World Medical Tennis Society)
  • 2003 – srebrna odznaka Polskiego Związku Tenisa